Porzuciłam zasadę zostawiania najlepszego na koniec i to, co
w Londynie zachwyciło mnie najbardziej, serwuję Wam już na początku.
Tłum, kolejki, pliki funtów, ale było warto chwilę
pocierpieć, aby później przez niecałe dwie godziny przenieść się na czerwony
dywan, rozdanie nagród Grammy, stadion olimpijski albo znaleźć się w XX czy XIX
wieku. Kto by pomyślał, że wosk tak może ucieszyć człowieka?
Marie Tussaud to kobieta, która wykonywała woskowe odlewy
głów osób, które zostały zgilotynowane w czasie rewolucji francuskiej. To
właśnie te, stworzone w tragicznych okolicznościach figury, przyczyniły się do
otwarcia wystaw, a następnie muzeum.
Muzea Figur Woskowych znajdują się w kilkunastu miejscach na
świecie, jednak to najsławniejsze umiejscowiono w Londynie. Bez rezerwacji
musicie liczyć się ze staniem w kilkusetmetrowych kolejkach… Właściwie to nawet
rezerwując, można się tego spodziewać. Jednak efekt jest oszałamiający – figury
są naprawdę podobne do żywych, prawdziwych osobistości. Nie wyglądają jak sztuczne kukły, którym daleko do oryginałów.
Niektóre do złudzenia przypominają znanych celebrytów. Można nieźle oszukać
swoich obserwujących na Instagramie, haha. W muzeum wytyczona jest specjalna
ścieżka, prowadząca przez kilkanaście różnych sal, w których figury są
ulokowane tematycznie. Już po wejściu czekają na nas największe gwiazdy filmu.
W Madame Tussauds nikt nie zabroni mi przytulić Colina Firtha ani pocałować
Daniela Craiga, co więcej mogę usiąść obok Georga Clooneya i udawać jego żonę!
Bywały figurki, które były nieco mniej podobne do
oryginałów, ale i tak nietrudno było zgadnąć, kogo przedstawiają.
Największym zaskoczeniem było One Directon, oblegane nie
tylko prze nastolatki, ale też… nastolatków (pozdrawiam Cię, Miłosz!). Okazało się, że Tokio jeszcze na nich czeka. Tak
naprawdę specjalnie dla nas zostali w Londynie. :)
Fantastyczną sprawą jest to, że można zrobić sobie zdjęcie z
każdą figurą. Dokonajmy więc cudu i pozujmy u boku nieżyjących już gwiazd
światowego formatu. Realizm figur i staranność wykonania jest niezaprzeczalna,
co więcej – sporo ikon zostało zaprezentowanych w typowych dla siebie pozach
bądź sytuacjach np. przy odbieraniu nagród, z nieodłącznym atrybutem,
instrumentem…
To, co w Londynie podobało mi się najbardziej, to właśnie
możliwość zwiedzenia Muzeum Figur Woskowych. Słowo muzeum tu nawet trochę nie
pasuje… Wystawa i wernisaż też nie, gdyż rzadko kiedy możemy sobie pozwolić na
dotykanie dzieł – zazwyczaj podziwiamy je z pewnej odległości. Tymczasem tutaj
figury są tak blisko turysty, jak tylko możliwe.
Wcale nie jest tak, że jeżeli ktoś nie lubi oglądać filmów
albo nie interesuje się sportem, to Madame Tussauds nie jest dla niego, gdyż
kategorie, w jakie pogrupowane zostały figury, są bardzo zróżnicowane. Znalazły
się tam nawet postacie z komiksów Marvela. Świetną atrakcją jest również krótki przejazd wagonikiem - pozwala nam on
poznać w przystępny sposób historię Wielkiej Brytanii. Oczywiście w roli
aktorów woskowe odlewy. Na sam koniec - filmik 4D, czyli fotel się trzęsie, a Ty myślisz, że Cię atakują, psikają na Ciebie wodą, a Ty masz wrażenie, że opluł Cię jakiś superbohater.
Jeśli wahacie się, czy warto wydać tyle kasy na oglądanie
woskowych laleczek, przestańcie to robić. Warto, warto, warto! Przez chwilę
poczujecie się jak paparazzi, jak ochroniarze gwiazd, jak osoby z najbliższego otoczenia prawdziwej szychy, jak czarodzieje mogący
przemieszczać się w czasie. Tyle wspaniałości w jednym miejscu? Czy to możliwe?
Fani przez lata polują chociażby na autograf swojego idola…
Tymczasem tutaj mogą zrobić sobie zdjęcie z jego podobizną. Kto by nie chciał? :)
Pozdrawiam
Sara