czwartek, 30 kwietnia 2020

Nauczanie zdalne to nie bajka



Już od ponad miesiąca na studiach i w szkołach obowiązuje nauczanie zdalne. Myślę, że to dobry moment na to, aby podsumować, jak to w rzeczywistości wygląda.

Zdalne zajęcia mogą się wydawać bajkowe. Siedzisz sobie w piżamce, z kubkiem herbaty pod ręką, i słuchasz kogoś gadającego na ekranie. W międzyczasie robisz milion innych rzeczy i masz wrażenie, że jesteś taki produktywny. Tymczasem moje doświadczenia są takie, że na zajęciach zdalnych nie do końca można się skupić.

Książki zamiast zajęć
E-learning przybiera rozmaite formy, niekiedy dość zaskakujące. Gdy epidemia się rozpoczęła, jeden z wykładowców, który wcześniej prowadził wykład na obecność, zaproponował, że może po prostu na zaliczenie przeczytamy lektury i napiszemy na ich podstawie dwa eseje. Tylko jak to zrobić, skoro biblioteki są zamknięte? Ostatecznie studenci przekonali profesora, aby prowadził wykład online na Zoomie. Oczywiście nie obyło się bez przygód. Podczas pierwszego spotkania połączenie zajęło mi… 40 minut. Nadal nie wiadomo, co było przyczyną. Link zadziałał dopiero po kilkudziesięciu minutach link. Czy profesor zaliczył mi obecność – tego nie wiem. Na szczęście potem nie było już takich problemów z tym konkretnym wykładem.

Podczas innych zajęć z kolei pan doktor postanowił puścić nam… film. Miało to wyglądać tak, że prowadzący uruchamia wideo na swoim komputerze, a następnie udostępnia nam ekran. Domyślacie się, jak to się skończyło. Film się zacinał, momentami nie było nic słychać, ostatecznie więc każdy miał obejrzeć produkcję na własnym sprzęcie. Tytuł nie jest jednak dostępny za darmo w Internecie, pojawił się zatem kolejny problem – jak wysłać taki wielki plik? Ostatecznie udało się. Ale straciliśmy na to mnóstwo czasu.  

Jak pastwić się nad studentami
Jedne z najbardziej spędzających mi sen z powiek zajęć to ćwiczenia, które polegają na tym, że prowadzący pokazuje nam na swoim komputerze, jak korzystać z programu do tworzenia… map. Nie pytajcie mnie, co takie zajęcia robią na psychologii. Niestety, niemożliwe jest jednoczesne wykonywanie poleceń w programie – no chyba, że ktoś ma dwa komputery albo dwa ekrany. Pozostaje więc robienie wszystkiego po prezentacji prowadzącego. Zajmuje to bardzo dużo czasu. Nie pamiętam, abym kiedykolwiek poświęcała tyle godzin i straciła tyle łez na jakiekolwiek zajęcia na studiach. Tymczasem ostatnio wykładowca pokazał moją pracę jako przykład, jak NIE powinna wyglądać mapa. Gdy usłyszałam: "Widać, że ta osoba nie poświęciła zbyt wiele czasu na to zadanie", miałam ochotę rzucić kapciem w ekran. Ostatecznie moja agresja wyładowała się nieco inaczej, bo w postaci płaczu. Choć na końcu języka miałam słowa: "Fajnie, że pastwił się pan nad moją pracą. Ulżyło panu?". Zachowanie prowadzącego było bezczelne i nie muszę chyba mówić, jak bardzo demotywujące. Czy takie zdarzenie miałoby miejsce, gdybyśmy nie mieli zajęć zdalnych? Trudno powiedzieć. W sumie jak komuś brakuje empatii i zwykłego poczucia przyzwoitości, to nie ma tu raczej znaczenia forma odbywania się zajęć.

Szybkie testowanie 
Ale zajęcia zdalne to nie wszystko. Mam za sobą także wirtualny egzamin. Trwał 10 minut, a zawierał 9 pytań zamkniętych i 1 otwarte. Przyznaję, że przed takim testem online stresowałam się bardziej niż przed zwyczajnym egzaminem – chociaż teoretycznie mogłam mieć pod ręką notatki. W praktyce jednak czas rozwiązania wystarczył zaledwie na przeczytanie pytań i zaznaczenie. A wyobrażacie sobie, co by było, gdyby akurat Internet odmówił współpracy? W Małej Nieszawce ma to miejsce dość często – zdarzyło się także podczas jednych ćwiczeń.

Niektórzy dają radę
To moje spostrzeżenia. Wiem, że niektórzy mają podobne, inni – jeszcze gorsze. Wykładowcy wysyłają studentom mnóstwo zadań, mimo że nigdy wcześniej tego nie robili. Często sami prowadzący nie wiedzą, jak się zachować w tej sytuacji – na nich też ona spadła jak grom z jasnego nieba. Niektórzy stają na wysokości zadania. Jeden z nauczycieli mojego brata nagrywa im krótkie, bardzo ciekawe filmiki na YouTubie. Podobnie postępuje część wykładowców z mojej uczelni. Dbają nawet o zmianę scenografii. ;) Nagrania można obejrzeć w dowolnym momencie, a czas ich trwania pozwala się skoncentrować.  

Zajęcia zdalne wydają się bardzo wygodne. Nie musisz nigdzie jechać. Nie musisz się ubierać, malować ani czesać. Właściwie to nawet słuchać nie musisz. Wystarczy, że postawisz laptopa i zajmiesz się czymś innym. Ale w praktyce to nie bajka.

Pewnie teraz bałabym się wrócić na uczelnię. Więc zajęcia zdalne pozostają jedyną opcją. Tylko jak przeprowadzić je w sposób efektywny, w sposób jak najmniej stresujący? Pewnie nie tylko ja zadaję sobie to pytanie.
Dajcie znać, jakie Wy macie doświadczenia z zajęciami zdalnymi!
Sara

czwartek, 23 kwietnia 2020

Za czym tęsknicie?



Półtora miesiąca w domu. Półtora miesiąca bez wizyt u babci, bez podróży, bez jedzenia na mieście. Za to z ogromną dozą niepewności, strachu, stresu i dużą dawką pytań – co będzie dalej?

Za czym tęsknicie najbardziej? Za wizytami na siłowni? Seansami w kinie? A może za kawą na mieście? Czy tęsknicie za spokojnym życiem, w którym można cokolwiek zaplanować? Bo ja bardzo.

Dla mnie wolność to jedna z najważniejszych wartości. I cały czas ciężko mi pogodzić się z tym, że ktokolwiek może ją ograniczać. I chociaż wiem, że robię to dla swojego zdrowia i zdrowia innych, gdzieś z tyłu głowy czai się myśl: tak bym chciała wyjechać. Tak bym chciała wrócić do normalności.

Szkoda, że nikt nie może dać mi gwarancji, że za tydzień, miesiąc, pół roku wszystko będzie jak dawniej. Że nie będę musiała bać się o to, że zachoruję. Że będę mogła kupić bilety i polecieć, dokąd chcę i kiedy chcę. Tymczasem teraz nawet nie wiem, czy w przyszłym tygodniu dalej mamy zajęcia zdalne na studiach. Oczywiście – zapewne tak. Ale oficjalnych informacji nie ma.

Boli mnie to, że może kolejne miesiące będziemy chodzić w maseczkach, w których trudno się oddycha. Martwi mnie to, że właściwie w każdej chwili ktoś z mojej rodziny może się zarazić koronawirusem.

Ale gdyby ktoś spytał mnie, za czym tęsknię najbardziej, to wahałabym się między dwoma odpowiedziami. Za normalnym kontaktem, w którym mogę przytulić się do mamy, mając pewność, że się nie zarażę. I za pewnością. Bo teraz niczego nie można być pewnym.

Oczywiście, że tęsknię za escape roomami, za latte, za wizytami u babci, za planowaniem podróży, za wychodzeniem z domu tak po prostu, bez zastanowienia, czy na pewno to konieczne. Szkoda, że nikt nie może mi powiedzieć, kiedy to wszystko wróci. Właściwie to tęsknię nawet za zwyczajną wizytą w Lidlu, podczas której swobodnie przyglądam się półkom, nie robiąc zakupów tak, jakby mnie ktoś gonił. Teraz goni mnie wirus.

Dzisiaj zastanawiałam się, kiedy podróżowanie stanie się z powrotem bezpieczne. Pewnie dopiero, gdy wynajdą szczepionkę. Kilka miesięcy bez wyjazdów to dla mnie tortury. Siedzenie w domu wpływa okropnie na mój nastrój. A najgorsze jest to, że samopoczucia nie może poprawić nawet perspektywa wyjazdu. Bo na razie te perspektywy są znikome.

Cieszę się, że moja rodzina jest zdrowa, że mam pracę. Jestem za to bardzo wdzięczna. Ale czasami jest naprawdę ciężko. Wydaje mi się, że sporo zależy od charakteru. Są tacy, którzy chcą, muszą wiedzieć. Bo inaczej usychają.  

Za czym Wy tęsknicie?
Sara

poniedziałek, 20 kwietnia 2020

Cypr - komunikacja, ceny, wskazówki i koszty podróży



Pandemia kiedyś się skończy i wrócimy do normalnego życia. Choć to normalne życie może wyglądać inaczej niż dotychczas. Czy podrożeją hotele? Czy ceny lotów będą kosmiczne? A może w miejscach publicznych będziemy musieli nosić maseczki? Tego na razie nikt nie wie.


Nie mogłam jednak pominąć podsumowania lutowej wyprawy na Cypr. W końcu zawsze staram się tak zaplanować podróż, by wyszło jak najtaniej. Chcę udowadniać Wam, że się da. Aby nie być gołosłowna, publikuję kosztorys wycieczki.

Jak dostać się na Cypr?

Z  Polski na Cypr dolecimy do dwóch miast: do Larnaki oraz do Pafos. Oba miasta położone są nad morzem, jeśli więc mamy w planach głównie kąpiele, możemy wybrać obojętnie który kierunek. Jeżeli chcemy zwiedzić Nikozję, lepszą opcją będzie Larnaka, bo położona jest ona zaledwie godzinę drogi od stolicy Cypru. To jednak Pafos jest częstszym wyborem w przypadku wycieczek zorganizowanych i lotów typowo wakacyjnych, urlopowych, odpoczynkowych.

Gdy leciałyśmy na Cypr w lutym, do wyboru miałyśmy lot Wizz Airem do Larnaki z Warszawy, Krakowa bądź Katowic albo lot Ryanairem do Pafos z Krakowa bądź Katowic. Od maja irlandzkie linie miały zacząć latać do Pafos z kolejnych polskich miast – Poznania oraz Warszawy. Ale na razie Ryanair nie lata nigdzie. Na Cypr dostaniecie się też LOTem, można znaleźć w miarę dobre oferty. Lot na Cypr trwa 3,5h. Większość rejsów odbywa się rano lub późnym wieczorem.


Jak dojechać z lotniska w Larnace do centrum miasta?

Lotnisko jest oddalone o ok. 6 km od centrum miasta. Ci odważniejsi mogą więc dotrzeć do Larnaki pieszo. Jeśli jednak zdecydujecie się na podróż autobusem, najlepszym wyjściem będzie 425, który kursuje dość często i dociera do miasta w ciągu kilkunastu minut. Również inne autobusy np. 417, 419 czy 429 zabiorą Was do Larnaki, ale to 425 jest najczęstszym wyborem turystów.

Jak już wspominałam na blogu, my najpierw chciałyśmy zobaczyć słynny meczet Hala Sultan Tekke nad słonym jeziorem, który jest położony ok. 3 km od lotniska. Ze względu na walizkę i grube, zimowe kurtki, które dźwigałyśmy, postanowiłyśmy podjechać tam autobusem 429, którego przystanek znajduje się przy samej świątyni. Od strony miasta dojazd do meczetu komunikacją miejską jest dość kiepski, dlatego zdecydowałyśmy się zobaczyć go jeszcze przed zameldowaniem w mieszkanku z Airbnb.
Komunikacja na Cyprze – jak poruszać się po wyspie?

Zabawna historia z tymi autobusami na Cyprze. Jeżdżą, jak chcą – trochę jak na Malcie (może to urok wyspiarskich państw?). Gdy opuściłyśmy meczet Hala Sultan Tekke i doszłyśmy do głównej drogi, nigdzie nie mogłyśmy dostrzec przystanków. Nagle jednak przed nam zatrzymał się autobus, wysiadła z niego jakaś pani i szczęśliwym trafem mogłyśmy dojechać do centrum.

Po samej Larnace można poruszać się pieszo – do większości zabytków bez problemu dotrzecie na nogach. Główny węzeł przesiadkowy stanowi przystanek przy plaży Finikoudes oraz dworzec autobusowy.
Autobusy na Cyprze zatrzymują się na żądanie, a bilet kupuje się u kierowcy. Cena jednorazowego biletu wynosi 1,5 euro. Bilet całodzienny to koszt 5 euro.
Jak dojechać z Larnaki do Nikozji?

Z Larnaki do Nikozji odjeżdżają busy. Najlepiej wsiąść na pierwszym przystanku przy plaży Finikoudes, bo później kierowca może po prostu się nie zatrzymać – w busie do stolicy obowiązują tylko miejsca siedzące. Koszt biletu wynosi 7 euro w obie strony. W Nikozji, jeśli chcecie zwiedzać, najlepiej wysiąść na ostatnim przystanku – dworzec autobusowy przy placu Salomona.
Gdzie spać na Cyprze?

W lutym był spory wybór mieszkanek na Airbnb. My postawiłyśmy na najtańsze, ale byłyśmy bardzo zadowolone.

Wielkim plusem była lokalizacja – zaledwie kilka minut drogi od Cerkwi św. Łazarza w Larnace i 10 minut spacerem od plaży.

Było czysto i schludnie. Do minusów zaliczyłabym to, że mieszkanie znajduje się w takiej jakby altanie, przez co było czuć wilgoć. W domku było zimno, ale nagrzałyśmy sobie klimatyzacją (kaloryferów nie mieli :D). 
Cypr – co jeszcze warto wiedzieć?

- na wyspie obowiązuje ruch lewostronny,
- na wyspie obowiązuje inna strefa czasowa, +1 godzina do naszego czasu
- chociaż niegdyś Cypr był kolonią brytyjską, nie oznacza to, że wszyscy mówią perfekcyjnie po angielsku. Za to niektórzy znają… rosyjski.
- na lotnisku na Cyprze zarówno po przylocie, jak i przed wylotem, musiałyśmy zeskanować paszporty i robiono nam zdjęcia, które sprawdzała straż,
- w lutym na Cyprze w ciągu dnia jest dość ciepło i przyjemnie (krótki rękawek i długie spodnie będą w sam raz), ale rano i wieczorem warto założyć coś na siebie
- jeśli wybieracie się do północnej części Cypru, warto wykupić ubezpieczenie, gdyż tam nie chroni Was karta EKUZ. Nie polecam też korzystać tam z telefonu, w szczególności z Internetu, bo zapłacicie tak, jakbyście byli w Turcji.
Co przywieźć z Cypru?

W sklepach z pamiątkami oprócz oczywiście typowych przedmiotów takich jak pocztówki, magnesy czy kubki można też kupić m.in. czekoladę i mydło z dodatkiem mleka oślego, przyprawy, a także kosmetyki z ekstraktem z oliwek. My przywiozłyśmy trochę słodyczy – i tych bardziej tureckich, i tych bardziej greckich.
Kosztorys wyprawy (za jedną osobę)

Bilet lotniczy Warszawa-Larnaka 78 zł + bagaż podręczny 44 zł
Bilet lotniczy Larnaka-Kraków 144 zł + bagaż podręczny 25 zł
Dom z Airbnb (3 dni, 2 noclegi) – 127 zł
Dojazd z lotniska 1,5 euro
Dojazd na lotnisko 1,5 euro
Dojazd do Nikozji 3,5 euro
Dojazd z Nikozji 3,5 euro
Razem 460 zł.

Oczywiście do tego doszły dodatkowe wydatki, które w Waszym przypadku mogłyby nie mieć miejsca takie jak np. dojazd do Warszawy czy powrót z Krakowa. Te koszty są zależne od tego, czy podróżowalibyście samochodem, pociągiem czy busem.

Ceny na Cyprze

Ceny na Cyprze są dość niskie, niższe niż w zachodnich krajach Europy. Za pocztówkę zapłacimy 30 centów, a za latte w restauracji – 3 euro.
Jak widzicie, na Cypr można się udać nie tylko z biurem podróży. :D Jeśli macie jakiekolwiek pytania dotyczące wycieczki na Cypr, piszcie śmiało!
Sara

czwartek, 16 kwietnia 2020

Nikozja: co warto zobaczyć w greckiej części miasta?


Po spacerze w północnej części Nikozji wróciłyśmy do… Europy. Sprawdźcie, co warto zobaczyć po południowej stronie granicy. 

Nasze zwiedzanie rozpoczęłyśmy od spojrzenia na miasto z góry. W obserwatorium Ledra można za 2,5 euro podziwiać panoramę Nikozji z 11 piętra. W budynku są też specjalne ekrany interaktywne, które podpowiedzą nam, jakie obiekty obecnie oglądamy. Zdecydowanie warto odwiedzić obserwatorium, chociażby po to, by zobaczyć coś wyjątkowego, choć przez niektórych blogerów podróżniczych – wyśmiewanego. Mam na myśli ogromną flagę Turcji, znajdującą się na wzgórzach. W ten sposób Turcy podkreślają fakt, iż północna część wyspy należy do nich (choć tylko oni tak uważają…). Flagi nie widziałyśmy z żadnego innego miejsca, nie udało nam się jej dostrzec w drodze do Nikozji.
Kolejnymi punktami naszego spaceru był meczet Omara oraz oddalony o parę kroków od niego Dom Hadżigeorgakisa Kornesiosa. Niestety, wejście do środka jest płatne, pozostałyśmy więc przy oglądaniu z zewnątrz. Kim był Hadżigeorgakis Kornesios? Na przełomie XVIII i XIX wieku pełnił on funkcję dragomana, czyli pośredniczył między cudzoziemcami a mieszkańcami Bliskiego Wschodu. 
Gdy przed wyjazdem próbowałam zaplanować naszą trasę po Nikozji, napotkałam na pewne trudności. Okazuje się, że nie jest ona głównym celem turystów. Spacerując po mieście, docierałyśmy więc przypadkiem do obiektów, których nie uwzględniłyśmy na swojej liście, a które prezentowały się całkiem ciekawie. Jedną z takich budowli był osiemnastowieczny kościół św. Antoniego. Ale być może jeszcze ciekawsze niż sama świątynia było to, co zobaczyłyśmy w jej okolicy. Ktoś postanowił sobie urządzić targ przed domem. Na chodniku stały stare telefony, jakieś wazy, bibeloty, meble... Widać, że trafiłyśmy do zupełnie innego świata i innej kultury. 
 
Kolejnym obiektem, który zobaczyłyśmy w południowej części Nikozji, był Pałac Arcybiskupa. To dość nowy budynek, powstał w 1960 roku. Obecnie jest on siedzibą ortodoksyjnego kościoła na Cyprze. Pałac jest otoczony bramą i skojarzył nam się z jakimś budynkiem rządowym. Gdy oparłam się o ogrodzenie, usłyszałyśmy z mamą jakiś dźwięk, jakby alarm... Potem okazało się, że to hałas dochodzący z remontowanego obok budynku. Udało nam się jednak zrobić parę zdjęć przez kraty. 
Tuż obok Pałacu Arcybiskupa znajduje się Muzeum Bizantyjskie. Wiecie już, że podczas naszych podróży raczej odpuszczamy muzea – ich zwiedzanie zajmuje zbyt wiele czasu, zresztą wolimy podziwiać architekturę z zewnątrz. Muzeum Bizantyjskie wyjątkowo ładnie się prezentuje, w szczególności do gustu przypadły mi drzwi. O tym elemencie architektury wspominałam już, pisząc o Nikozji Północnej. Cypryjskie drzwi są bardzo fotogeniczne.  Tak samo okiennice. Kolorowe, zdobione…
Zabytki w południowej części Nikozji nie są zbytnio oddalone od siebie. Przed siedzibą Muzeum Bizantyjskiego można podziwiać kolejny z nich - prawosławną Katedrę Świętego Jana. W środku znajduje się okazały ikonostas, nam jednak nie dane było zobaczyć go na żywo. 
Spacerowałyśmy dalej. Po drodze nie spotkałyśmy żadnych turystów. W końcu doszłyśmy do Bramy Famagustiańskiej. Powstała ona w XVI wieku, kiedy Cypr należał do Wenecji. Brama ta wywarła na nas większe wrażenie niż ta, którą oglądałyśmy w północnej części Nikozji. 
Ostatnim miejscem, które chciałyśmy zobaczyć tego dnia, był Kościół Faneromeni (NMP). To właśnie tam zrobiłam jedno z moich ulubionych zdjęć podczas całej podróży. 
W drogę powrotną do autobusu, który miał nas zawieźć do Larnaki, udałyśmy się zupełnie inną trasą. Na uliczkach spotkałyśmy więcej kotów niż ludzi. Co ciekawe, przez dłuższą chwilę szłyśmy wzdłuż granicy między europejską częścią Nikozji a turecką.
Wydaje mi się, że to, co najważniejsze w Nikozji, to nie zabytki. One nie powalają człowieka na kolana. Ważniejsze jest zobaczenie na własne oczy podzielonego miasta. Przed wyjazdem na Cypr czytałam sporo o tym kraju i o samej stolicy. Dziwiłam się, gdy na blogach znajdowałam niewiele zdjęć architektury. Królowały raczej kadry z codzienności, murale, koty i zwykłe uliczki. Sporo ludzi pisało, że Nikozja ich nie zachwyciła, że jest brzydka itd. Nie wiem, czy "brzydka" to dobre określenie. Miasto jest zaniedbane, brudne, w wielu miejscach zniszczone i opustoszałe. Nie ma w nim zbyt wielu turystów, przynajmniej w lutym.
Jeśli więc zastanawiacie się, czy odwiedzić Nikozję podczas pobytu na Cyprze, co mogę Wam doradzić? Nie nastawiajcie się na dzikie zachwyty. Potraktujcie to miasto raczej jako ciekawostkę. I spróbujcie dostrzec w nim coś interesującego.

Trudno mi będzie umiejscowić Nikozję w moim rankingu odwiedzonych stolic. Raczej wyląduje gdzieś na końcu. Ale jest to miasto tak inne od tych, które do tej pory widziałam, że porównywanie go z Tallinnem, Bratysławą czy Dublinem jest trochę od czapy.

Gdybym miała wybrać, która część Nikozji bardziej mi się podobała, to chyba jednak postawiłabym na południowy, czyli grecki fragment. Może jest on nieco mniej zniszczony niż obszar opanowany przez Turków. Niektóre z budynków są faktycznie odnowione, odrestaurowane czy zadbane, choć oczywiście nie wszystkie. I prawdopodobnie w europejskiej części stolicy jest więcej do oglądania. 

Na koniec ciekawostka - lotnisko w Nikozji jest nieczynne od 1974, a więc od czasu tureckiej inwazji na Cypr. Niektórzy mają wielką chęć, by je zwiedzić. Mnie przed wyjazdem też to chodziło po głowie. Okazało się jednak, że opuszczony port jest trudno dostępny i dość mocno patrolowany. Odrzuciłam więc ten szalony pomysł. Jeśli chcecie udać się na Cypr, macie do wyboru dwa lotniska - w Larnace i w Pafos. 

Dajcie znać, z czym kojarzy Wam się Nikozja! Chcielibyście zobaczyć to miasto na żywo?
Sara 

poniedziałek, 13 kwietnia 2020

10 sposobów na podróżowanie bez wychodzenia z domu



Podróże musimy na razie odłożyć? Nieprawda! Oto 10 sposobów na podróżowanie bez wychodzenia z domu.

1. Wirtualne zwiedzanie muzeów

Obecnie większość muzeów udostępnia swoje zbiory zupełnie za darmo. Na ekranie komputera możecie zobaczyć największe dzieła Van Gogha, Leonarda da Vinci, a także Salvadora Dali. Jakie muzea zwiedzicie wirtualnie? Trudno wymienić wszystkie. Luwr, British Museum, Metropolitan Museum of Art, Rijksmuseum, Muzeum Salwadora Dali, Galerię Uffizi, Pergamon, Muzeum Muncha. A z polskich placówek? Chociażby Muzeum Powstania Warszawskiego czy Auschwitz-Birkenau. Z domowego fotela można też zwiedzić Kopalnię Soli w Wieliczce. Chyba skorzystam, bo nigdy tam nie byłam. Wiadomo, że takie wirtualne spacery nie zastąpią prawdziwej wizyty w muzeach, ale mogą nam pozwolić zaplanować kolejne podróże i podjąć decyzję, czy warto odwiedzić jakieś miejsca. Co więcej, internetowe zwiedzanie ma jedną dużą zaletę – pozwala uniknąć kolejek i tłumów!
print screen
2. Książki

Akurat to, że książki przenoszą nas w zupełnie inny świat, wiadomo nie od dziś. Dzięki nim podróżujemy nie tylko między krajami czy kontynentami, lecz także między planetami, a nawet… wiekami. Aby jednak udać się w jak najbardziej realistyczną podróż, warto sięgnąć po relacje i reportaże z wypraw. Zawsze gdy czytam książki podróżnicze np. Busem przez Świat, to mam wielką ochotę wyruszyć gdzieś teraz, zaraz. W dobie pandemii spakowanie walizki czy plecaka i wyjazd raczej nie są zbyt rozsądne (a nawet można by zaryzykować stwierdzenie, że są zakazane). Nie warto jednak rezygnować z książek opisujących odległe kraje. Niektóre z nich robią to tak obrazowo, że nie musimy za bardzo wysilać oczu wyobraźni, by coś zobaczyć.
3. Filmy

Jeśli ktoś tak jak mój brat twierdzi, że od czytania boli go głowa, to może filmy okażą się dla Was mniej męczące. No i przy nich nie musicie już w ogóle otwierać oczu wyobraźni – wystarczą zwykłe oczy. Wszystko macie na ekranie. Nowa Zelandia we "Władcy pierścieni". Kalifornijska Dolina śmierci w "Gwiezdnych Wojnach” (a także Zjednoczone Emiraty Arabskie, Islandia czy Tunezja). Polskie góry w "Opowieściach z Narnii". I urokliwa plaża Chesil w Wielkiej Brytanii w… "Na plaży Chesil". I milion innych. Tylko uwaga: jeśli bardzo będziecie chcieli zobaczyć widoczki z Włoch, nie polecam "365 dni". Zaśniecie, zanim dotrze do Was, że mieliście udać się w filmową podróż.
print screen
4. Pocztówki

Ja akurat mam to szczęście, że dwa wielkie kartony znajdujące się w moim pokoju (i ważące jakieś 12 kg!) kryją w sobie ponad 1500 widokówek ze 150 krajów świata. O dowolnej porze dnia i nocy mogę przenieść się, gdzie chcę. I to nie tylko dzięki widokom, jakie przedstawiają kartki z mojej kolekcji, lecz także dzięki krótkim wiadomościom na rewersie. Nadawcy opisują historie miejsc, swoich miejscowości, zdradzają ciekawostki… Dzięki pocztówkom mogę przypomnieć sobie punkty, które już odwiedziłam – zawsze staram się przywozić widokówki z moich wojaży. Ale przede wszystkim mogę zobaczyć miejsca odległe o kilkadziesiąt tysięcy kilometrów. I to oczami mieszkańców.
5. Zdjęcia z wakacji

Jeśli nie macie pocztówek, to na pewno macie zdjęcia z wakacji! Czasami robimy ich tyle, że nie zawsze jest czas, by później wszystkie obejrzeć. Obecnie niektórzy z nas cierpią na nadmiar wolnego czasu. To dobry moment, by powrócić wspomnieniami do naszych wycieczek. Może przy okazji zrobimy porządki w folderach ze zdjęciami, wyrzucimy te dzikie i rozmazane selfie, a wybierzemy fotografie, które chcemy wywołać?
6. Relacje na blogach

Przerwałam swoją relację z Cypru, bo pomyślałam, że przecież teraz i tak nikt z nas nigdzie nie pojedzie. To prawda, teraz nie, ale epidemia się przecież kiedyś skończy. A wtedy informacje o tym, co warto zwiedzić, jak zaplanować wycieczkę oraz jakie są jej koszty, na pewno się przydadzą. Dlatego niebawem opublikuję kolejne posty z opisem mojej wycieczki z Cypru i dokładny kosztorys wyprawy. W Internecie to nie zginie.  
7. Google Street View

To taki wirtualny spacer, ale nie po muzeach tylko po… całej planecie. Oprócz obejrzenia foteczek z wybranych miejsc Google Street View pozwala Wam na wędrówkę. Ja np. oglądałam sobie dzisiaj lodowce islandzkie. A potem przeniosłam się na Palau.
print screen
8. Nauka

Myślicie sobie "hehe". Ale my  z bratem, w ramach epidemii, wyznaczyliśmy sobie takie wyzwanie, aby nauczyć się wszystkich stanów USA, następnie ich położenia, a potem stolic. A jeśli kwarantanna potrwa jeszcze dłużej, to weźmiemy się za stany Kanady. A potem to nawet może Indii. Myślicie: po co? A bo taka wiedza może się przydać w "Va banque" albo "Jeden z dziesięciu". :D Poza tym trzeba sobie stawiać jakieś małe cele, nawet w tym okropnym czasie. A nauka stanów USA pomoże nam np. zaplanować wymarzoną wyprawę do Stanów Zjednoczonych. Oczywiście wtedy, gdy Ameryka upora się już z tragiczną sytuacją, jaka tam panuje. Branża turystyczna będzie nas potrzebować.
print screen

9. Puzzle

Właśnie skończyliśmy układać puzzle przedstawiające mapę Ziemi. Chyba nie ma lepszego sposobu, by zapamiętać, gdzie leżą Hawaje.
10. Zaplanowanie kolejnej podróży

Kiedyś epidemia się skończy. Jeśli tylko poważnie potraktujemy wszystkie zalecenia, być może skończy się szybciej. A wtedy będziemy mogli wyruszyć w wymarzoną podróż. Ciężko jest w tej chwili cokolwiek planować, to prawda. Ale można trochę pomarzyć. To naprawdę podnosi na duchu, gdy człowiek pomyśli sobie, że kiedy to wszystko się skończy, wyjedzie w tygodniową podróż po Bałkanach. Albo po prostu odwiedzi babcię.

Dużo zdrowia! Nie poddawajcie się.
Uściski
Sara

piątek, 10 kwietnia 2020

Co robiłam i dlaczego mnie nie było?



Brak posta przez 9 dni to prawie jak… post. Tak na czasie. ;) A mówiąc zupełnie serio: jest mi ogromnie przykro, że w ostatnim czasie nie dałam Wam nic ciekawego do poczytania na blogu. Za to w innym miejscu mieliście mnie aż zanadto!

Dlaczego nic nie pisałam? To zabrzmi tak okropnie dorosło: przez pracę. Chociaż pracuję na pół etatu, to redakcji poświęcam naprawdę sporo czasu. Szukam tematów, piszę do ludzi z prośbą o wypowiedzi, nagrywam wywiady, spisuję je… Jest co robić, szczególnie w okresie epidemii. Dziennikarze mają teraz wyjątkowo dużo pracy. Niektóre tematy leżą na ulicy (ewentualnie stoją w kolejkach pod sklepem), inne z kolei chowają się nieco głębiej np. w grupach na Facebooku.

Z powodu gorączki redakcyjnej przegapiłam moment, w którym minął mój miesiąc w Nowościach. Swoją drogą czas płynie mi teraz wyjątkowo szybko. Za szybko. Właściwie to on nie płynie, tylko raczej leci. Z prędkością dreamlinera.

O czym pisałam w ostatnich dniach? A między innymi o tym, jak studenci postrzegają zdalne nauczanie. Za ten wpis o mało nie wyleciałam ze studiów. Podobno zrobiłam nim antyreklamę mojemu kierunkowi, który, jak sami wiecie, kocham miłością bezgraniczną.

Na pewno popełniłam w tym artykule jeden błąd: nie spytałam wykładowców o zdanie. No, w sumie to miał być artykuł z opiniami studentów, więc trochę dziwnie by było pytać o opinie studentów - wykładowców. Ale być może powinnam była pokazać również zjawisko zdalnego nauczania od strony prowadzących.

Zrobiłam to w osobnym artykule, który już niebawem ukaże się na portalu Nowości. Jestem ogromnie szczęśliwa, że nadal istnieją wykładowcy, dla których liczy się przede wszystkim dobro studenta. Miałam szczęście zebrać wypowiedzi właśnie od takich ludzi (w głównej mierze).

Może jesteście ciekawi, czym jeszcze zajmuję się w redakcji. A np. rozmawiam z ojcem. Z ojcem jezuitą. I zawsze mam ten sam problem – jak się do niego zwracać? Proszę ojca?

Piszę też oczywiście o wszelkich koronawirusowych tematach – maseczkach, drożdżach (tak, to o dziwo bardzo związany z epidemią temat!). Ale nie tylko epidemia nas pochłania. W ostatnim czasie przygotowałam m.in. artykuł o najwyższych budynkach w Toruniu.

Uwielbiam tę pracę. Bywa stresująca, irytująca (szczególnie, gdy czekam godzinami na jeden mail), zadziwiająca (gdy po 3 latach w dziennikarstwie ktoś prosi mnie o autoryzację wypowiedzi mailowej [?!]). Ale jest przede wszystkim bardzo absorbująca, pochłaniająca i fascynująca. Poznaję przemiłych ludzi, którzy robią fantastyczne rzeczy – szyją maseczki dla innych, organizują akcję śpiewania hymnu przez 100 torunian, nagrywają zdalne wykłady z czachą z pluszowymi uszami w tle albo po prostu zwiedzają opuszczone budynki. Oczywiście mam również kontakt z osobami, których los nie oszczędził, które straciły pracę w dobie epidemii albo muszą zajmować się piątką dzieci. Staram się zawsze z nimi pogadać i podnieść na duchu. Czyli jednak mam w sobie jakiś fragment psycholożki. Albo po prostu empatycznego człowieka.

Poza pracą oczywiście nadal mam studia (tzn. nie oczywiście, bo ostatnio zawisły one na włosku), które zajmują mi sporo czasu. W szczególności zajęcia z tworzenia map. Tak, na psychologii tworzę mapy. I siedzę przez kilka godzin, wektoryzując (czyli po polsku kolorując) domki. Wyobraźcie sobie totalnie atechniczną osobę w połączeniu z koszmarnym beztalenciem artystycznym. I teraz pomyślcie, że musi ona kolorować domki w programie komputerowym. Trochę straszne, nie? A jeszcze straszniejsze jest, że ta osoba to ja.

Powiem Wam, że cieszę się na te trzy dni wolnego. Chociaż uwielbiam swoją pracę, to czasami muszę też dać odpocząć umysłowi. Poukładać puzzle, zrobić odwyk od Internetu.

Życzę Wam spokojnych świąt i przede wszystkim zdrowych świąt!
Trzymajcie się ciepło! 
Sara

środa, 1 kwietnia 2020

Oj, działo się... - marzec 2020



Długo wahałam się, czy w okresie epidemii publikować post primaaprilisowy. Te z poprzednich lat okazały się hitami. Teraz też miałam ochotę się pośmiać. Tylko jakoś dziwnie drwić z wirusa.

Pomyślałam, że opiszę, jak to nie przeszłam castingu do musicalu "Pretty Woman" w Łodzi, jak to chciałam rzucić studia, ale epidemia mi przeszkodziła i stwierdziłam, że w sumie to teraz nie opłaca się ich przerywać i jak miałam ochotę przefarbować włosy, ale pozamykali mi fryzjerów. Tylko jakoś mało śmieszne byłyby te moje "problemy" w kontekście tego, że przez epidemię ludzie tracą prace, biznesy, zdrowie i nawet życie.

W takiej sytuacji uznałam, że zrobię tradycyjne podsumowanie miesiąca, ale przy okazji przypomnę moje historie z 1 kwietnia z ubiegłych lat (teraz już co prawda wiecie, że to kawały, ale nadal możecie sprawdzić, jak bardzo przekonująca byłam!). Podrzucę Wam też najlepsze anegdotki z dzisiaj znalezione na Facebooku – sami oceńcie, czy to żart, czy jednak prawda…

Jeśli chodzi o marzec, to był on dla mnie bardzo pracowity. Rozpoczęła się moja przygoda z redakcją Nowości. Trudno mi zliczyć, ile tekstów napisałam przez ten pierwszy miesiąc, ale kilkadziesiąt na pewno. Od dwóch tygodni pracuję zdalnie. Przez koronawirusa jest oczywiście więcej tematów, często pilnych, często kontrowersyjnych. Ale nie piszemy już tylko o epidemii. W tych ciężkich czasach ludzie szukają też innych artykułów – choć epidemia trwa, życie dalej się toczy.

Pisałam Wam już, jak spędzam tę przymusową kwarantannę. Pierwsze dni były najgorsze – trudno było się do czegokolwiek zebrać. Na pewno praca pozwala mi przetrwać, bo wtedy umysł mam całkowicie pochłonięty pisaniem. Co jeszcze robię? Codziennie ćwiczę na orbitreku, czytam. Ułożyłyśmy też z mamą puzzle 208 kocich ras – chyba jedne z najtrudniejszych, po jakie do tej pory sięgnęłyśmy.
Rozpoczęły się też zajęcia zdalne i jak na razie są, delikatnie mówiąc, okropne. Momentami absurdalne np. gdy przez 20 minut czekamy, aż inni się połączą. Albo gdy dostajemy polecenie napisania eseju na podstawie lektury, a wszystkie biblioteki zamknięte. Powiem Wam, że czuję się, jakby studia przeszkadzały mi teraz w życiu. Nie mogę się jakoś na nich skupić i spycham je na dalszy plan.

A wracając do koronawirusa... Czy boję się zarażenia? Pewnie, że się boję. Najbardziej wtedy gdy słyszę o tych młodych osobach, które nie miały chorób współtowarzyszących, a zmarły. Z domu praktycznie nie wychodzę, a jak już muszę, to robię to w maseczce i rękawiczkach. Prawda jest taka, że zarazić mnie może jedynie moja mama, która do pracy chodzić musi. I to do pracy w hipermarkecie. Zdecydowanie za mało się mówi o tym, że pracownicy sklepów są właściwie – tuż za lekarzami, pielęgniarkami i ratownikami medycznymi  – na pierwszej linii frontu. To oni dziennie stykają się z tysiącami klientów. I nie myślę tu tylko o kasjerkach, lecz również sprzedawcach, a także pracownikach biur, którzy z kolei mają kontakt z samymi sobą. I gdy jeden z nich zostanie zarażony, padnie cały sklep. Jeśli wirus dopadnie moją mamę, konsekwencje będą drastyczne - większość pracowników będzie musiała iść na kwarantannę, a nasza rodzina najprawdopodobniej też zostanie zarażona.
Ale do pracy chodzić trzeba. I cieszyć się, że ta praca jest.

Zrobiło się okropnie poważnie, więc na koniec podrzucam Wam najlepsze primaaprilisowe (a może jednak nie?) historie z tego roku. Kreatywność ludzka nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. Pośmiejcie się trochę!








Dużo zdrówka w tym trudnym czasie!
Sara