wtorek, 28 listopada 2017

David Lynch. Silence And Dynamism - moje wrażenia


Toruń odwiedził jeden z najsłynniejszych reżyserów, twórca kultowego "Miasteczka Twin Peaks" – David Lynch. Amerykański człowiek renesansu otworzył wystawę swoich prac w Centrum Sztuki Współczesnej. Samego artysty nie widziałam na żywo, ale obejrzałam mnóstwo jego dzieł. I dziś chciałabym się z Wami podzielić przemyśleniami na ten temat.
Podejrzewam, że ta wystawa przyciągnie do CSW osoby, które nigdy wcześniej w tym budynku nie były. W końcu to prace tego Lyncha. Ja udałam się na wystawę "Silence And Dynamism" z czystej ciekawości. Nie jestem wielką fanką Davida Lyncha, co więcej – przyznaję się bez bicia, nie widziałam żadnego z jego filmów. Ale że czasami bywam w toruńskim Centrum Sztuki Współczesnej, czemu miałam nie wybrać się i na tę ekspozycję?
Czy jest tu ktoś, kto nie kojarzy Davida Lyncha, choćby ze słyszenia? To reżyser, muzyk, scenarzysta. Człowiek orkiestra. To właśnie on wyreżyserował słynny serial "Miasteczko Twin Peaks", nakręcił również takie filmy jak "Człowiek słoń", "Głowa do wycierania" czy "Diuna". Te produkcje nie kojarzą się z przyjemnością i relaksem. Lynch ma swój charakterystyczny styl, mroczny, surrealistyczny. I taka też jest wystawa jego prac.
W CSW możemy oglądać różne dzieła Lyncha – począwszy od rysunków i obrazów, poprzez fotografie i płaskorzeźby, skończywszy na muzyce i fragmentach filmów. Wystawa jest ogromna, znam osoby, którym jedna wizyta nie wystarczyła na pełne zapoznanie się z eksponatami.
Co na pewno mogę powiedzieć po obejrzeniu wystawy "Silence And Dynamism"? Ten typ sztuki i sposób myślenia do mnie nie przemawia. Mroczne, wręcz makabryczne prace, niektóre absurdalne nie tylko nie powaliły mnie na kolana, lecz także obrzydziły. Nie twierdzę, że te akty sztuki są złe – ja ich po prostu nie rozumiem. 
Bez wątpienia wrażenie robi to, że Lynch próbuje swoich sił w różnych formach sztuki. Jego prace często są swego rodzaju kolażami – coś jest namalowane, coś doklejone, coś podświetlone. Maciek zastanawiał się, kiedy reżyser znajduje czas na robienie tego wszystkiego. Na wystawie zostały zaprezentowane również bardzo stare rysunki artysty, podobno podczas wernisażu przyznał, że części z nich nie pamięta.
Oglądając wystawę prac Lyncha, wielokrotnie zastanawiałam się, co ten człowiek ma w głowie. Bo aby stworzyć takie prace, trzeba być albo geniuszem, albo mieć problemy natury psychicznej.
Mimo braku zachwytu cieszę się, że odwiedziłam CSW, by przekonać się, że twory Lyncha nie są dla mnie. Odrzucił mnie nawet psychodeliczny fragment jednego z jego filmów. Ale jeśli jesteście fanami jego twórczości, wystawa na pewno Was zainteresuje.
Niestety zdjęć wielu prac nie mogłam opublikować w tym poście z racji obecnej na nich nagości czy przemocy. 
Sara

niedziela, 26 listopada 2017

Świat magii w praskim Pokoju Czarodziejki


Gruntem dobrego escape roomu jest pomysł. Oryginalny, nieszablonowy, intrygujący. Nigdy wcześniej nie byliśmy z Maćkiem w czarodziejskim pokoju, więc gdy świat magii w końcu otworzył przed nami swoje wrota, bardzo się ucieszyliśmy.

Pokój Czarodziejki w Praskim Pokoju Zagadek jest naprawdę zaczarowany. Magiczny jest wystrój, magiczne są rozwiązania zagadek. Ale chyba już wiemy z Maćkiem, dlaczego nadal nie dostaliśmy swoich listów z Hogwartu lub innej szkoły magii… W czarach i zaklęciach jesteśmy słabi! Z pokoju nie udało nam się wyjść.

Gdzie tkwi przyczyna porażki? Oprócz braku czarodziejskich mocy… Przede wszystkim pokój okazał się zbyt trudny dla pary. Może nie porażał swoją wielkością, był w sam raz, jednak liczba zagadek i konieczność ciągłego biegania z antresoli na dół i z powrotem zabrała nam sporo czasu. Może gdybyśmy mieli dodatkowe 15 minut, udałoby się wyjść z Pokoju Czarodziejki. Reguły są jednak nieubłagane. Choć może utknęlibyśmy tam na zawsze, bo pokonałoby nas zadanie z laserową różdżką.

Co nam się szczególnie podobało w tym pokoju? Przede wszystkim rozwiązania. Mam tu na myśli fakt, że różne rzeczy, przestrzenie były zamknięte nie tylko na kłódki, lecz na różne tajemnicze kody, a otworzyć je można było w tak niesamowite sposoby, że aż trudno w nie uwierzyć. Wielki plus za mechanizmy, które zamontowano w pokoju – sprawiły one, że escape room wydał się jeszcze bardziej zaczarowany.

Niezbyt podobały nam się formy podpowiedzi, ale trochę było w tym naszej winy. Zdecydowaliśmy się na wskazówki na zawołanie – to znaczy - kiedy my poprosimy, dostajemy podpowiedź. W konsekwencji długo na nie czekaliśmy, dodatkowo często były one pytaniami, czy już coś zrobiliśmy itp. Więc na czytanie podpowiedzi i proszenie o nie zmarnowaliśmy mnóstwo czasu, który biegł w tym pokoju nieubłaganie szybko… W jednym z poprzednich postów escape roomowych wspomniałam, że warto czasami schować dumę do kieszeni, zaufać pracownikom i zgodzić się na podpowiedzi udzielane wtedy, kiedy oni tak postanowią. Następnym razem będziemy mądrzejsi. 

Komu polecam ten pokój? Według mnie spodoba się on wszystkim, i dzieciakom, i dorosłym. Nazwa może sugerować, że to pokój dla najmłodszych - nic bardziej mylnego! Doskonale odnajdą się w nim wszystkie grupy wiekowe. Radzę zabrać ze sobą więcej osób, nie tylko swoją drugą połówkę. We trójkę czy czwórkę na pewno łatwiej można rozdzielić zadania w pokoju. Nam zagadki wydawały się niebanalne, niektóre dość skomplikowane, dlatego raczej nie idźcie do Pokoju Czarodziejki, jeśli nie mieliście wcześniej styczności z escape roomami. I nie zakładajcie butów na obcasach, bo bieganie w nich po schodach może skończyć się tym, że naprawdę nie będziecie mogli wyjść z pokoju i to dosłownie. 

Trochę żałujemy, że nie udało nam się wyjść z Pokoju Czarodziejki, ale wiemy już, co następnym razem zrobić inaczej! W PraskimPokoju Zagadek są jeszcze inne, tajemnicze i magiczne pokoje, może  w przyszłości spróbujemy je odczarować… ;)
Pozdrawiam ciepło
Sara

czwartek, 23 listopada 2017

Luksemburg - ceny, praktyczne wskazówki i informacje


Nie ukrywajmy – mało kto decyduje się na podróż do Luksemburga. Nie jest to zbyt częsty kierunek wycieczek -  A SZKODA. Bo naprawdę warto zobaczyć to miasto, jak i państwo, na własne oczy i przekonać się, jak bardzo malownicze jest.
Wyprawa do Luksemburga wcale nie musi kosztować miliony monet. I wcale nie tak trudno ją zaplanować. Co prawda informacje w Internecie są szczątkowe, dlatego w tym przypadku mogą przydać się papierowe przewodniki (zwykle wydaje się takie kompleksowe po Belgii i Luksemburgu). A no i ja - mam nadzieję - też trochę Wam pomogę.
Luksemburg – jak się tam dostać?

Jest kilka opcji. Można dojechać własnym samochodem, można zdecydować się na wycieczkę objazdową po krajach byłego Beneluksu, można też dolecieć do Luksemburga drogimi liniami lotniczymi z Polski. My – wydaje mi się – wybraliśmy jedną z tańszych opcji. Polecieliśmy z Modlina do Brukseli Charleroi (lot trwał niecałe dwie godziny), a następnie w trzy godzinki dotarliśmy do Luksemburga autobusem firmy Flibco.
Luksemburg – gdzie spać?

Hosteli w mieście Luksemburg nie ma zbyt wiele do wyboru. Właściwie to aż jeden. Reszta to drogie hotele. Dlatego my postawiliśmy na Airbnb i wynajęliśmy pokój w Rodange (30 minut ciuchcią od Luksemburga). To był świetny pomysł i naprawdę cieszę się, że podjęliśmy taką decyzję. Polecam Wam to rozwiązanie. Dodatkowo mam dla Was niespodziankę - 100 zł zniżki na nocleg na Airbnb!
Luksemburg – jak się po nim poruszać?

Komunikacja jest naprawdę niezła. Pociągi z Rodange do Luksemburga jeździły co pół godziny. Poza tym do wielu innych miejsc można dotrzeć koleją, choć niestety nie do zamku w Vianden. Ciuchcie są wygodne, ale nawet, jeśli jedziecie pociągiem 10 minut, spodziewajcie się kontroli konduktorskiej. W samej stolicy państwa są liczne linie autobusowe i trolejbusowe. Jednak po mieście można z łatwością poruszać się pieszo, jeśli nie zdecydujecie się na odwiedzenie dzielnicy Kirchberg. Najważniejsze atrakcje położone są blisko siebie.
Luksemburg – ile to kosztuje?

I teraz czas na to, co pewnie interesuje Was najbardziej – ile za to wszystko zapłaciliśmy?
Bilet lotniczy Warszawa Modlin-Bruksela Charleroi = 39 zł

Bilet lotniczy Bruksela Charleroi-Warszawa Modlin = 39 zł

Bilet autobusowy Bruksela Charleroi-Luksemburg Gare Centrale = 5 euro

Bilet autobusowy Luksemburg Gare Centrale-Bruksela Charleroi = 5 euro

Dwie noce w mieszkanku w Rodange – 57 euro za dwie osoby/28,5 euro na głowę

I dzień – bilet na pociąg Luksemburg-Rodange 2 euro

II dzień bilet całodzienny na komunikację (mogliśmy poruszać się po całym kraju autobusami i pociągami) – 4 euro

III dzień bilet na pociąg Rodange-Luksemburg 2 euro

Przechowalnia bagażu na dworcu (skorzystaliśmy z niej w pierwszym dniu) – 5 euro

Poza tym wydaliśmy trochę pieniędzy na pamiątki i słodycze (niestety nie znalazłam słodkości wyprodukowanych w Luksemburgu). Co nas bardzo pozytywnie zaskoczyło, to fakt, że w Luksemburgu działają toalety publiczne i – uwaga! – są czyste i niepłatne.

Podsumowując na transport, komunikację i noclegi każde z nas wydało niecałe 300zł (przy kursie euro 4,30 zł).

Wydaje mi się, że to naprawdę nieźle jak na Luksemburg. Dodam jeszcze, że datę podróży dostosowaliśmy do cen biletów – chcieliśmy, aby loty kosztowały 39zł, a bilety autobusowe do Luksemburga 5 euro.

Chcielibyście wybrać się kiedyś do tego kraju? Która pocztówka podoba Wam się najbardziej?
Uściski!

Sara 

poniedziałek, 20 listopada 2017

Zamek w Vianden - jak się tam dostać i czy w ogóle warto?


W miasteczku Vianden mieszka mniej niż 2000 osób. Czyli mniej niż w Małej Nieszawce. Zdecydowanie warto je jednak odwiedzić, by zobaczyć majestatyczny zamek położony na wzgórzu. A w drodze powrotnej zatrzymajcie się w urokliwym Diekirch.

Przyznaję – dojazd do Vianden łatwy nie jest. My się zgubiliśmy. Ze stolicy kraju, Luksemburga, należy pojechać pociągiem w kierunku Diekirch i wysiąść na stacji… no właśnie, jakiej? My sądziliśmy, że Diekirch, tymczasem okazało się, że stamtąd autobus do Vianden odjeżdża bardzo rzadko. Z racji tego że mieliśmy bilet całodzienny i mogliśmy poruszać się po całym Luksemburgu, wsiedliśmy w pociąg… powrotny i cofnęliśmy się jedną stację. Typowe ogary z nas. Okazało się, że z Ettelbruck autobusy do Vianden również jeżdżą dość rzadko. Na szczęście następny był w ciągu pół godziny. 
Gdy w końcu znaleźliśmy się we właściwym autobusie (linia 570), zorientowaliśmy się, że przystanków o nazwie "Vianden coś tam" jest kilka. Nie wiedzieliśmy, na którym najlepiej wysiąść. Więc gdy wydawało nam się, że przez okna autobusu widzimy już zamek z dość bliskiej odległości, nacisnęliśmy guzik. Nasz wybór był idealny. Tylko… jak dostać się do zamku? Szliśmy, szliśmy, a tu żadnej ścieżki w górę. W końcu zaproponowałam, aby dojść do kolejki linowej, na pewno tam będzie jakiś szlak. Jednak wcześniej zaczepiliśmy pana, który po niemiecku (oboje z Maćkiem uczyliśmy się niemieckiego, oboje nic nie umiemy w tym języku) wyjaśnił nam, gdzie jest ścieżka. Jakoś go zrozumieliśmy, cofnęliśmy się i w końcu wylądowaliśmy na właściwej drodze. Nie muszę wspominać, że prowadziła ona pod górę? Zmęczyliśmy się. I gdy już mieliśmy trochę dość, zapytaliśmy schodzących z góry piechurów, czy daleko jeszcze. Na szczęście okazało się, że zamek jest tuż za rogiem!
Nie świeciło słońce, ale zamek i tak prezentował się pięknie. Budowla należała niegdyś do Luksemburgów. Jest miszmaszem różnych stylów architektonicznych – gotyku, renesansu, posiada nawet cechy romańskie. Obecnie zamek w Vianden jest własnością państwa i można go zwiedzać – my jednak zdecydowaliśmy się podziwiać go tylko od zewnątrz.
W Vianden cudowna była cisza i spokój. Co prawda nieco zirytował nas fakt, że większość miejsc była pozamykana – sklepy z pamiątkami czy informacja turystyczna. Swoją drogą w Vianden wcale nie było masy turystów. Jeśli chodzi o zabytki, w miasteczku tym, oprócz zamku, znajduje się kościół Trójcy Świętej z XIII wieku z relikwiami św. Antoniego. 


Gdy opuszczaliśmy Vianden, usłyszeliśmy: "Nie inaczej, proszę pani, nie inaczej". Nie był to turysta, lecz Polak pracujący akurat w tym niewielkim luksemburskim miasteczku. Chwilę porozmawialiśmy - okazało się, że nie jesteśmy pierwszymi Polakami, których spotkał w ostatnim czasie. 

Zdecydowaliśmy, że naszym kolejnym przystankiem będzie Diekirch. Głównie dlatego, że jadąc wcześniej przez to miasto, widzieliśmy kilka interesujących budynków. Wysiedliśmy z autobusu koło katedry św. Wawrzyńca (eglise de Saint-Laurent). Próbowałam znaleźć dla Was jakieś ciekawostki o tej świątyni i znalazłam, ale po… francusku. To by było na tyle z mojej szansy zabłyśnięcia.
Spacerowaliśmy po Diekirch, zatrzymując się po prostu przy obiektach, które nas zainteresowały. Trafiliśmy m.in. do parku. Poza tym Maciek śmiał się z eleganckiej tabliczki na jednym z budynków napisanej czcionką Comic Sans…. Mam nadzieję, że te kilka zdjęć uświadomi Wam, że warto podróżować jesienią. ;)
W końcu dotarliśmy do dworca kolejowego w Diekirch i wróciliśmy do Luksemburga.
O ile Diekirch nie jest może jakieś oszałamiające, jest po prostu uroczym miasteczkiem na krótki spacer, o tyle Vianden serdecznie Wam polecam. Warto odbyć tę krótką wycieczkę pod górę, by móc podziwiać piękną budowlę. 
Dajcie znać, co sądzicie o Vianden i Diekirch!
Ściskam
Sara

piątek, 17 listopada 2017

Odnaleźliśmy kryjówkę rycerzy w Room Escape



Chciałabym opisać wszystko, ale jednocześnie nie mogę zbyt wiele zdradzać. Muszę jednak przyznać, że w rycerskim świecie odnaleźliśmy się z Maćkiem nadzwyczaj dobrze…

Czym zaskoczył nas Pokój Rycerski w Room Escape Warszawa?

Sara: Prawdopodobnie gdyby właściciele nie polecili mi tego pokoju, nie wybrałabym go z własnej woli ze względu na nazwę. Nie jestem zbyt wielką miłośniczką historii ani fanką opowieści o rycerzach.  Tymczasem ten escape room okazał się jednym z najlepszych, w jakich byłam. Twórcy zdobyli tyle przedmiotów związanych ze średniowieczem, że podziwiam ich do teraz. Poza tym bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie komunikacja z zespołem – podpowiedzi nie udzielano na nasze życzenie , - pracownicy obserwowali nas przez kamery i dokładnie wiedzieli, w którym momencie rozgrywki (tzw. escape game) jesteśmy. Wskazówki były więc świetnie dopasowane, a jednocześnie enigmatyczne. Jednak co najważniejsze – pomogły nam! A niestety w niektórych escape roomach zdarza się, że podpowiedzi tylko irytują i nie pozwalają ruszyć dalej, wprowadzają zamęt, albo – co gorsza – trzeba bardzo długo na nie czekać. Więc czasami warto schować dumę do kieszeni i pozwolić sobie na otrzymywanie podpowiedzi nie na naszą prośbę.

Maciek: Rozmiarem. Kiedy dowiedziałem się, że idziemy do pokoju udającego zamek, wątpiłem, czy escape room może przypominać tak potężną budowlę. Tymczasem w Pokoju Rycerskim rzeczywiście można było poczuć się jak w zamku z przestronnymi, sekretnymi komnatami. Zaskoczyła mnie też liczba zgromadzonych przez twórców pokoju historycznych gadżetów. Wyposażenie na miarę prawdziwego zamku! Nie brakuje niczego, co powinno znaleźć się w rycerskiej kryjówce.

Co najbardziej podobało nam się w Pokoju Rycerskim?

S: W pokoju było naprawdę dużo zagadek – można by pomyśleć, że za dużo jak na dwie osoby. Nam tymczasem udało się wyjść z pokoju i to 1min20s przed upływem wyznaczonego czasu. Wiele typów zagadek nas zaskoczyło, nigdzie wcześniej nie spotkaliśmy się z takimi rozwiązaniami. Jeśli chodzi o niektóre zadania, w życiu bym nie pomyślała, że można takie magiczne sztuczki i triki zastosować! Bardzo chciałabym opowiedzieć Wam o tym, jak na chwilę umarłam, ale nie mogę, sami musicie tego doświadczyć!

M: Zagadki były bardzo logiczne, a przy tym pomysłowe. Było ich również bardzo dużo, dzięki czemu emocji nie brakowało ani na moment. Kocham historię, więc byłem zachwycony faktem, że w pokoju można było naprawdę wykazać się wiedzą. Ale największym hitem było pewne bardzo pomysłowe rozwiązanie, które na chwilę nas mocno skołowało… ale na szczęście odważyliśmy się wykonać zadanie :)

Komu polecilibyśmy ten pokój?

S: Wszystkim! Naprawdę. Dzieciakom, dorosłym, wielbicielom średniowiecza, tajemnic rycerskich, tym, których fascynuje legenda Templariuszy. Ale także tym, którzy historię w szkole omijali szerokim łukiem (jak ja). Tym, którzy zaczynają swoją przygodę z rozrywką typu escape game, jak i tym, którzy – tak jak my – mają już kilkanaście pokoi na koncie. Tylko nie zakładajcie szpilek, ok?

M: Każdemu! Nie jest bardzo trudny, ale mimo wszystko wymagający. Z racji jego rozmiarów poleciłbym go jednak raczej większym grupom, niż parom, jak my – trzeba się sporo nachodzić i naszukać, a do dyspozycji tylko godzinka.

Czym ten escape room wyróżnia się spośród innych?

S: Na pewno atmosferą i klimatem – średniowieczne komnaty zostały odwzorowane niczym w profesjonalnym filmie historycznym. Oprócz tradycyjnych kłódek w Pokoju Rycerskim znajdziecie mnóstwo innych rodzajów zagadek. Pokój jest bardzo profesjonalnie przygotowany.  

M: Jest bardzo profesjonalny i dopracowany do najmniejszych szczegółów.

Czy Pokój Rycerski w warszawskim Room Escape ma w ogóle jakieś wady?

S: Niech pomyślę… Mnie w pewnym momencie przestraszyła antresola. Ale drabina okazała się stabilna. ;) Zagadki były logiczne, więc żadnych minusów nie widzę.

M: Nie! Najlepszy pokój, jaki odwiedziłem.

Dobrej zabawy!
Sara

wtorek, 14 listopada 2017

Kirchberg i inne oblicze Luksemburga


Nie wiem, czy można znaleźć pocztówki z Warszawy z podpisem "Wola", "Ochota” albo "Praga". Ale za to na pewno dostaniecie widokówki z Luksemburga z napisem "Kirchberg". To małe miasto w mieście.

Maciek narzekał na Kirchberg. Nie spodobały mu się tamtejsze budynki, a jeszcze bardziej nie spodobał mu się pan, który przyczepił się do nas, bo robiliśmy zdjęcia. No właśnie, jak to jest, polski sejm można fotografować, Parlament Europejski w Brukseli również, a budynków powiązanych z Unią Europejską zlokalizowanych w Luksemburgu nie?

W dzielnicy Kirchberg znajduje się siedziba Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, Europejskiego Trybunału Obrachunkowego, oddziały Komisji Europejskiej, sekretariat Parlamentu Europejskiego, Europejski Bank Inwestycyjny oraz budynki należące do Uniwersytetu w Luksemburgu. Nie widzieliśmy wszystkich tych obiektów, ale chyba niewiele straciliśmy. Te, które zdołaliśmy odnaleźć, faktycznie nie prezentowały się zbyt okazale. Gdyby nie flagi, pewnie minęłabym je obojętnie. Dzielnica Kirchberg nie zmieniła jednak naszej opinii o Luksemburgu. Ale wiecie co, gdziekolwiek oglądam tego typu budynki związane z Unią Europejską lub innymi ważnymi instytucjami, czuję się nieco zawiedziona ich wyglądem. Chyba przestanę poświęcać na nie czas podczas innych wycieczek.
Niedaleko europejskich budynków można podziwiać filharmonię. Przywiodła mi ona na myśl operę w Szczecinie, nagradzaną i wychwalaną, a w rzeczywistości wyglądającą jak kiczowata góra lodowa. Wyczytałam, że kształt filharmonii luksemburskiej podkreśla jej niezależność. Ekhm.
Opuściliśmy Kirchberg i postanowiliśmy pospacerować jeszcze trochę po Luksemburgu, zobaczyć miejsca, których nie udało nam się obejrzeć wcześniej. Zdecydowaliśmy się wybrać na jeden z punktów widokowych. Nie muszę wspominać, że spędziliśmy tam sporo czasu? Trzeba było zrobić pełną sesję zdjęciową. :D Taras widokowy znajdował się niedaleko baszty, którą widzieliśmy dwa dni wcześniej.
Późnym popołudniem wróciliśmy w okolice Placu Konstytucji, ponieważ wydawało nam się, że widzieliśmy tam schody na dół, prowadzące do parku. Schody znaleźliśmy, ale wylądowaliśmy w jakichś dziwnych chaszczach i szybko wróciliśmy na górę.

Wydaje mi się, że miasto Luksemburg polubiłam za widoki. Za atmosferę. Za to, że gdzie się nie spojrzało, coś przykuwało uwagę. Luksemburczycy to szczęściarze – mają te scenerie na co dzień.
Tuż pod miastem znajduje się lotnisko Luksemburg. Jejku, samoloty przelatywały tak nisko, że można było bez problemu przeczytać napisy na nich. Przypomniało mi to plażę w Sint Maarten – słyszeliście o niej? Największą atrakcją są tam właśnie samoloty przelatujące zaledwie kilkanaście metrów (!!!) nad głowami ludzi.
W jednym z kolejnych postów chciałabym pokazać Wam cudowny zamek w Vianden oraz Diekirch – miasteczko, do którego nie planowaliśmy jechać, ale coś nas do niego przyciągnęło. :)
Uściski!

Sara

sobota, 11 listopada 2017

Luksemburg - co zwiedzić w jeden dzień?


Aby zwiedzić stolicę Luksemburga, nie musicie jeździć autobusami ani innymi środkami transportu – miasto można przejść pieszo. Tylko weźcie wygodne buty, bo czeka Was trochę wchodzenia pod górę! Widoki są tego warte.


Nasze zwiedzanie stolicy rozłożyliśmy na dwie części, jednak jeśli ktoś miałby np. czas od rana do popołudnia czy do wieczora, to spokojnie zobaczyłby wszystkie warte odwiedzenia miejsca w jeden dzień. Po przybyciu do Luksemburga spacerowaliśmy po mieście nieco ponad dwie godziny, bo później zaczęło się ściemniać. Z dworca głównego - Gare Centrale - pieszo dotarliśmy do pierwszego punktu z naszej listy, późnogotyckiej katedry Notre Dame. Już wtedy zauważyliśmy, że luksemburczycy lubują się w swojej fladze, a właściwie w dwóch flagach – oficjalnej i alternatywnej. Powiewające na wietrze flagi można było dostrzec w wielu punktach. Nieopodal katedry rozciąga się piękny widok na most – Pont Adolphe. Niegdyś uznawany był za największy most łukowy na świecie.  Jego nazwa pochodzi od imienia księcia, który rządził krajem na przełomie XIX i XX wieku. Właśnie – ważna informacja – Luksemburg jest księstwem, rodzina książęca nie mieszka jednak w stolicy.

W tej samej okolicy, na Placu Konstytucji, znajduje się Pomnik Pamięci. Został postawiony ku czci poległych żołnierzy luksemburskich. Oryginał powstał w 1923 roku, lecz rozebrano go w czasie II wojny światowej. Pomnik, który możemy podziwiać obecnie, istnieje od 1985 roku.
Spacerowaliśmy, aż w końcu dotarliśmy na uliczkę z ekskluzywnymi sklepami (nie mieliśmy w planach odwiedzenia jej, a tym bardziej zaglądania do środka :D). Pstryknęłam jednak zdjęcia witryn. Po chwili dotarliśmy pod ratusz, gdzie czekała mnie niemała sesja zdjęciowa… Pod luksemburskim, neoklasycystycznym ratuszem w końcu ja czymś Maćka zaskoczyłam, mówiąc mu, że hotel de ville to po francusku ratusz. Ha! A nie żaden hotel. Tuż obok ratusza możecie natknąć się na figurkę lisa – to hołd złożony jednemu z najbardziej znanych luksemburskich pisarzy. Michel Rodange sla mieszkańców tego kraju jest kimś takim jak nas Adam Mickiewicz, stworzył bowiem narodową epopeję „De Rénert”. A rénert to w języku luksemburskim lis.
Lubię w podróżach te momenty, gdy nagle zauważamy coś ciekawego i postanawiamy zboczyć ze szlaku. Tym razem zobaczyliśmy pomnik kobiety – później okazało się, że jest on na przewodnikowej liście miejsc wartych zobaczenia w tej stolicy. Tuż obok pomnika wielkiej księżnej Charlotty (Statue de la Grande Duchesse Charlotte), nie wiemy, czy na stałe, umieszczono rzeźbę w stylu, hm, nowoczesnym.
Cały Luksemburg jest bardzo malowniczy, ale do najpiękniejszych budynków z całą pewnością można zaliczyć Pałac Wielkich Książąt. Budynek pełnił różne funkcje – począwszy od ratusza, poprzez schron, siedzibę władz (w tym niderlandzkiego króla), a nawet miejsce schadzek, zabaw i pijaństwa (!). Obecnie w pałacu swoje obowiązki sprawuje książę Henryk oraz jego żona księżna Maria Teresa. Ale – według nadawczyni jednej z moich luksemburskich kartek – rodzina książęca mieszka w pałacu Berg w miejscowości Colmar Berg.
Powoli zaczynało się robić szaro, ale jeszcze nie wystarczająco ciemno, by przerwać zwiedzanie. Udaliśmy się w kierunku kościoła św. Michała  czyli zabytku, który chyba w Luksemburgu podobał mi się najmniej. Co w sumie dziwne, bo to prawdziwa perełka – pierwotna kaplica powstała ponad 1000 lat temu! Potem oczywiście świątynię przebudowano. Kościół św. Michała zapamiętałam dobrze z innego powodu. To na ławeczce pod tym budynkiem analizowaliśmy z Maćkiem nasze monetki euro. Mój chłopak kolekcjonuje monety, a wierzcie mi, że euro z Luksemburga są dość rzadko spotykane.
Zdążyliśmy zobaczyć jeszcze kilka pozostałości po murach obronnych Luksemburga m.in. basztę dziurawy ząb (Dent Creuse), która znajduje się przy wejściu do kazamat oraz Ogrodów Luksemburskich. Na dworzec wróciliśmy wzdłuż fortyfikacji. Widoki były przepiękne – tu rzeczka, tu jakieś murki. Odnosiłam wrażenie, że domki w dole wyglądały jak makieta.
Jak spędziliśmy kolejne dni w Luksemburgu? O tym już w następnych postach. :D
Luksemburg – jak Wam się podoba?
Sara