piątek, 29 marca 2019

Alfama: tam, gdzie czas się zatrzymał



Montmartre, Zatybrze, Alfama. To dzielnice, które mnie w sobie rozkochały. I gdybym wróciła do Paryża, Rzymu i Lizbony, wróciłabym właśnie tam. Niekoniecznie po to, by zobaczyć jakieś zabytki. Bardziej po to, by znów poczuć ten klimat.

Można powiedzieć, że spacer po Alfamie rozpoczęliśmy, nie wiedząc jeszcze, że to już ta słynna dzielnica. Swoje prawdziwe oblicze ujawniła nieco później.
Najbardziej znanym zabytkiem na Alfamie w Lizbonie jest Katedra Se. Portugalczycy właśnie tak nazywają ten kościół – Se. Ja oczywiście nie mogłam powstrzymać się od suchych, lingwistycznych żartów na ten temat. "Czyli jak staniesz pod Se, to będziesz se oglądał Se?" albo "Patrzę se na Se", ewentualnie "Taka se ta Se". W rzeczywistości Se wcale nie była taka se, lecz wywarła na nas ogromne wrażenie. Świątynia przypomina Notre-Dame w Paryżu. Jest potężna. Co ciekawe, Internet twierdzi, że to portugalska Katedra Najświętszej Maryi Panny w Lizbonie powstała jako pierwsza! Wcześniej na tym miejscu wznosił się meczet. Do środka Se można (se, ewentualnie sobie) bezpłatnie wejść.
Przy katedrze jeszcze roiło się od turystów i kierowców tuk-tuków. Ale im bardziej w głąb dzielnicy się zapuszczaliśmy, tym bardziej zmieniał się klimat. Naszym planem było dojście do Zamku św. Jerzego, ale... go nie znaleźliśmy. Ja wiem, że to brzmi żałośnie, jak można nie dotrzeć do wielkiej warowni, jak można jej nie zauważyć? My kluczyliśmy uliczkami Alfamy i niby według mapy zamek znajdował się już blisko, a my nadal go nie widzieliśmy. W końcu byliśmy tak zmęczeni, że odpuściliśmy i skierowaliśmy się w stronę Panteonu. Zamek mieliśmy okazję podziwiać wcześniej z daleka, z punktu widokowego
Do Panteonu został nam nieco ponad kilometr drogi i ten spacer wąskimi uliczkami Alfamy stał się jednym z moich ulubionych wspomnień z Lizbony.
Nagle zrobiło się cicho, turystów jakby mniej. Tu wisiało pranie, tam rosło drzewko pomarańczowe. Wypiliśmy sok ze świeżo wyciskanych owoców. Atmosfera tego miejsca była po prostu zjawiskowa. Tu jakiś bar dla miejscowych, tam pani sprzedaje domowej roboty ginjinhę. Nie było tam gwaru, którego doświadczyliśmy wcześniej w centrum Lizbony.
Minęliśmy Muzeum Fado, targ i w końcu dotarliśmy do Panteonu. Byliśmy wówczas tak zmęczeni, że po prostu usiedliśmy pod budynkiem. Chwilę odpoczęliśmy, wystawiając twarze do portugalskiego słońca i niedługo potem udaliśmy się do stacji metra Santa Apolonia. Jest to ostatnia stacja linii niebieskiej i znajduje się przy samym porcie.
Coś mi się wydaje, że będąc w Lizbonie, wylądujecie na Alfamie. Chociażby po to, by zobaczyć katedrę Se. Ale żeby poczuć ducha tego miejsca, warto zapuścić się nieco dalej.
Znacie takiego magiczne dzielnice w innych miastach?
Sara

wtorek, 26 marca 2019

Co zobaczyć w centrum Lizbony w jeden dzień?


Zazdroszczę lizbończykom. Zazdroszczę im tego słońca, Tagu i ciasteczek budyniowych. Po przeczytaniu tego posta też będziecie im zazdrościć. 

Nasz dzień rozpoczęliśmy dość wcześnie. Wysiedliśmy na stacji metra Restauradores, by już po chwili mknąć w górę stromej uliczki. Nie wiem, czy dalibyśmy radę zrobić to pieszo. Zamiast bawić się w poranną siłownię, postanowiliśmy skorzystać z jednej z atrakcji turystycznych Lizbony czyli… przejażdżki windą. Elevador da Gloria oczywiście nie przypomina wind znajdujących się w wieżowcach. Jest to pojedynczy wagonik, który łączy plac  Praça dos Restauradores z punktem widokowym Miradouro de São Pedro de Alcântara. Sama przejażdżka trwa zaledwie kilka minut. Trasa wynosi 265 metrów, jednak ze względu na spore nachylenie drogi, nie polecamy pokonywać tego fragmentu pieszo. ;) Winda ta działa od ponad 130 lat. Widoki mijane po drodze nie są zbyt urokliwe, gdyż ściany przykryto nieprzypominającymi sztuki graffiti. Ale tą nietypową formą transportu możemy dostać się na punkt widokowy, z którego rozpościera się wspaniała sceneria, więc warto skorzystać. 
Po sesji na punkcie widokowym zjechaliśmy kolejką z powrotem do Restauradores. Piechotą udaliśmy się do Praça de D. Pedro IV, potocznie zwanym placem Rossio  z Teatrem Narodowym D. Marii II i okazałą fontanną. Warto odejść parę kroków od tego placu, by zobaczyć Kościół de São Domingos. Co wyróżnia tę świątynię na tle innych? W 1959 roku wybuchł tam pożar i postanowiono, że obiekt nie zostanie w całości odbudowany i wyremontowany. Chciano w ten sposób pokazać ogrom zniszczeń. Kościół wygląda więc jak ubrudzony sadzą. Robi to niesamowite wrażenie. Gdy spytałam Maćka pod koniec dnia, co mu się najbardziej podobało, wymienił właśnie ten kościół.
Wróciliśmy na plac Rossio, by później, nieco pod górkę, udać się do Klasztoru Karmelitów. To kolejne niesamowite miejsce. Podczas potężnego trzęsienia ziemi, które nawiedziło Lizbonę w 1755, klasztor został zniszczony, jednak nie zdecydowano się na odbudowanie go w całości. W niektórych miejscach nie ma dachu, pozostały jedynie żebra. Na punkt widokowy w pobliżu klasztoru można dostać się zabytkową windą. My jednak odpuściliśmy sobie tę płatną atrakcję i wybraliśmy spacer pod górę. Tuż obok punktu widokowego, za który trzeba zapłacić, znajduje się darmowy taras. Stamtąd świetnie widać Zamek św. Jerzego (do którego później nie udało nam się dotrzeć, więc dobrze, że zobaczyliśmy go chociaż z daleka). 
Po krótkim przystanku w kawiarni i zjedzeniu budyniowych ciasteczek, o których więcej pisałam tutaj, udaliśmy się w stronę Praca da Figueira. Najlepszym elementem tego miejsca są liczne tramwaje, które zdają się pięknie pozować do zdjęć.
Później czekała nas niezła wyprawa pod górę. W Lizbonie znajduje się wiele punktów widokowych i my chcieliśmy dotrzeć do kolejnego z nich. Cechą charakterystyczną Miradouro de Santa Catarina jest potężna skała. Z punktu doskonale widać stamtąd nabrzeże miasta.
Robiło się coraz cieplej, a my zmierzaliśmy do, prawdopodobnie najsłynniejszego, placu Lizbony - Praça do Comércio. Po drodze zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę na Praça do Município, którego nawet nie mieliśmy w planach, ale wydawał nam się dobrym miejscem do odpoczynku.
Tymczasem  Praça do Comércio to ogromny plac położony przez rzece Tag. Z placu można przejść przez Łuk Triumfalny i wybrać się na spacer słynną Rua Augusta z wieloma butikami, może też – tak jak my, przysiąść na schodkach tuż obok rzeki. To był jeden z moich ulubionych momentów pobytu w Lizbonie. Słońce cudownie grzało, a my właściwie nigdzie się musieliśmy się spieszyć, więc gapiliśmy się w wodę.
Po odpoczynku przyszedł czas na oddaloną o kilka minut spaceru od Tagu katedrę Se. Jednak ona znajduje się już w innej, magicznej dzielnicy, o której opowiem Wam w następny poście… ;)
Jak podoba Wam się Lizbona?
Sara

sobota, 23 marca 2019

Mało czasu na zwiedzanie Lizbony? Koniecznie odwiedź to miejsce!


Z czym kojarzy Wam się Lizbona? Z żółtymi tramwajami? A może z bardzo fotogeniczną Wieżą w Belem? Dziś zabiorę Was właśnie do tej wyjątkowej dzielnicy.

Zaryzykowałabym stwierdzenie, że jeśli ktoś ma bardzo mało czasu na zwiedzenie stolicy Portugalii, nie powinien spacerować po centrum, lecz udać się do dzielnicy Belem. Jest ona oddalona o ok. 40 minut jazdy od centrum miasta. Jednak to nadal Lizbona!
Belem jest jedną z najciekawszych części miasta, ale jednocześnie najbardziej turystyczną i zatłoczoną. Mimo że zwiedzaliśmy ją w najzimniejszy dzień naszego marcowego pobytu (15 stopni i silny wiatr), to na nabrzeżu spotkaliśmy tłumy.

W Belem wysiedliśmy na przystanku Mosteiro Dos Jeronimos, czyli Klasztor Hieronimitów. To potężna budowla, zbudowana w XVI wieku, wpisana na listę UNESCO. Powstała ona w specyficznym stylu zwanym manuelińskim. Jest to charakterystyczne dla Portugalii połączenie gotyki i renesansu. Klasztor jest naprawdę wielki i można przy nim spotkać mnóstwo turystów oraz niestety sporo naciągaczy sprzedających okulary przeciwsłoneczne, kijki do selfie oraz… korale.
Tuż obok Klasztoru Hieronimitów znajduje się słynna cukiernia Pasteis de Belem. Pierwotnie planowaliśmy ją odwiedzić, jednak długa kolejka skutecznie nas odstraszyła i stwierdziliśmy, że zjemy popularne w Portugalii budyniowe ciasteczka gdzieś indziej. To może świętokradztwo, bowiem w Belem można podobno kupić najlepsze pasteis – w końcu stamtąd pochodzą. Były pierwotnie wypiekane właśnie w pobliskim Klasztorze Hieronimitów. Ale wierzcie mi, w innych częściach miastach ten smakołyk również smakował wybornie. Co prawda nie nazywa się on wówczas pasteis de Belem, lecz pasteis de nata, gdyż pierwsza nazwa jest zastrzeżona tylko dla cukierni w Belem. Prawda jest taka, że nawet ciasteczka z portugalskiej Biedry dawały radę. W Lidlu w Portugalii też je można kupić jakby co ;)
Przez uroczy park przeszliśmy w okolice nabrzeża. Spacerkiem udaliśmy się do Wieży Belem. Wydaje mi się, że to najbardziej znana lizbońska atrakcja. I naprawdę pięknie wychodzi na zdjęciach, nieważne, z której strony ją fotografujemy. Majestatyczna Torre de Belém ma blisko 500 lat i to do niej przypływali wielcy odkrywcy portugalscy, wracając do ojczyzny. Znajduje się ona u ujścia Tagu do oceanu. Swoją drogą rzeka w Lizbonie nie wygląda tak jak nasza Wisła. Jest dużo czystsza i ma piękny, niebieski odcień.
Później spacerkiem wzdłuż Tagu dotarliśmy do Pomnika Odkrywców. W sumie było to miejsce, które chyba najmniej spodobało mi się w całej Lizbonie. Jest to stosunkowo nowa atrakcja turystyczna, mnie nie przypadł do gustu styl, w którym została wykonana. Skojarzył mi się socrealizmem. Zarówno do Wieży Belem, jak i na Pomnik Odkrywców można za opłatą wejść, gdyż znajdują się tam tarasy widokowe. 
Nasz spacer po Belem zakończyliśmy w McDonaldzie i była to najbardziej zatłoczona fastfoodowa restauracja, jaką w życiu widziałam.
Dzielnica Belem jest przepiękna. Zawsze powtarzałam, że morze i woda to nuda, że wolę góry, ale jest coś wspaniałego w tym, że miasto położone jest prawie że nad oceanem. Że w wolnych chwilach można podziwiać jego bezkres.
Uściski!
Sara

czwartek, 21 marca 2019

Sintra: kolorowy i bajkowy Pałac Pena



Wiele osób, gdy myśli o Sintrze, myśli o kolorowym pałacu. I właśnie o tym szalonym obiekcie chciałabym Wam dziś opowiedzieć.

Chociaż właściwie to my jesteśmy szaleni, gdyż do Pałacu Pena – bo o nim mowa – postanowiliśmy dotrzeć pieszo. Oczywiście pełno ludzi to robi, ale może oni mają kondycję i zdają sobie sprawę z tego, że wejście na szczyty Sintry jest jak mała tatrzańska wyprawa. My wiedzieliśmy, że dotarcie na górę zajmie nam około godziny i że będziemy szli pod górę. Tylko naszego zdyszenia i zmęczenia już chyba nie przewidzieliśmy. Było ciężko. Nie ukrywam. Ale daliśmy radę! Nie poddaliśmy się (w sumie to by było bardzo głupie zrezygnować np. w połowie, bo przecież i tak musielibyśmy po tych stromiznach zejść…).


Jak właściwie dotrzeć pieszo do Pałacu Pena? Zależy, od której strony zaczynacie i ile sił macie. My byliśmy w pobliżu Informacji Turystycznej w Sintrze, która położona jest parę minut drogi od Pałacu Narodowego (tego z białymi wieżyczkami). Tam pan poinformował nas, gdzie należy się udać. Musieliśmy kierować się w stronę Quinta da Regaleira, a następnie, przed przystankiem autobusowym, odbić w drugą stronę. Po chwili znaleźliśmy się na ścieżce w dżungli. Wokół nas było pełno egzotycznych roślin, jakich nie spotkacie w Polsce. Byliśmy chyba jednak zbyt zmęczeni, by je fotografować. Potem krajobraz zmienił się na nieco bardziej górski. Podejście do Pałacu Pena momentami przypominało zwykły szlak, chwilami zaś natykaliśmy się na wielkie kamienie, przy których trzeba było nieco pomóc sobie rękami.
W końcu dotarliśmy do rozwidlenia dróg. Mogliśmy pójść w lewo i udać się do Zamku Maurów, potężnej twierdzy na szczycie góry, lub skręcić w prawo, do kolorowych domków. Oczywiście naszym planem od początku był Pałac Pena, nie wahaliśmy się więc nad wyborem dalszej drogi. Na rozwidleniu zatrzymaliśmy się z innego powodu. Zamek Maurów z tej perspektywy prezentował się wyjątkowo okazale i żałowaliśmy, że nie jesteśmy na tyle wytrzymali, by zwiedzić jeszcze to miejsce.
Wreszcie doszliśmy do Pałacu Pena… Żartowałam. Tak naprawdę dotarliśmy do wejścia na teren parku, który otacza budowlę. Kupiliśmy bilety wstępu tylko do parku, nie chcieliśmy bowiem zwiedzać komnat. I to jest bardzo ważna informacja: jeśli chcecie zobaczyć pałac tylko z zewnątrz, wystarczy, że zakupicie bilet do parku.
Sam park jest naprawdę pełen uroku i można w nim znaleźć mnóstwo ciekawych obiektów. Jednak wydaje mi się, że gdybyśmy wcześniej nie spędzili 2,5 godziny w tajemniczym ogrodzie Quinta da Regaleira, to zachwycalibyśmy się jeszcze bardziej parkiem Pena. Ale byliśmy już trochę zmęczeni i chcieliśmy jak najszybciej dotrzeć pod sam pałac. W końcu, po chyba kolejnej godzinie wędrówki, udało się!
Wspaniałe jest to, że w cenie biletu do parku możecie obejrzeć pałac z wielu stron, wejść na tarasy i wieżyczki. Nie musicie tylko stać i z jednego punktu podziwiać budynku z oddali.
Sam Pałac Pena wywarł na mnie ogromne wrażenie. Bardzo chciałam go zobaczyć, na zdjęciach w Google prezentował się naprawdę bajkowo. Nie zawiodłam się. Poza tym z tarasu pałacowego mogliśmy podziwiać… ocean! Ocean po raz pierwszy!
Mimo że na szczycie okropnie wiało, a my byliśmy wycieńczeni, mieliśmy uśmiechy na twarzach. Pałac Pena to niezwykłe miejsce i, będąc w Lizbonie, a już na pewno odwiedzając Sintrę, trzeba dołączyć go do swojej listy.
Co z powrotem? Z powrotem niestety poddaliśmy się i wróciliśmy… tuk-tukiem. Nie mogę powiedzieć, że było to coś nieprzyjemnego. Pan nadzwyczaj szybko podwiózł nas pod samą stację kolejową, a sam przejazd takim środkiem transportu był szaloną przygodą.
I tak zakończył się nasz dzień w Sintrze. To był najlepszy element naszej podróży do Portugalii.
Informacje praktyczne:
Pałac Pena znajduje się na szczytach Sintry. Można do niego dotrzeć tuk-tukiem za 5 euro lub autobusem za 3,90 euro. Można też dojść tam piechotą (jak my, szaleńcy), ale – ostrzegam! – zmęczycie się.
Informację, jak dostać się do Sintry, znajdziecie tutaj.

Koszty biletów:
Bilety do parku (który pozwala jednak zobaczyć pałac z bliska z zewnątrz):
Bilet normalny (18 – 64 lat) – 7,5 euro,
Bilet ulgowy (6 – 17 lat, 65+) – 6,50 euro,
Bilet rodzinny (2 dorosłych + 2 dzieci) – 26 euro,
Dzieci do lat 6 – bezpłatnie
Bilet do parku i do wnętrz pałacowych:
Bilet normalny (18 – 64 lat) – 14 euro,
Bilet ulgowy (6 – 17 lat, 65+) – 12,50 euro,
Bilet rodzinny (2 dorosłych + 2 dzieci) – 49 euro,
Dzieci do lat 6 – bezpłatnie
A już w kolejnym poście pokażę Wam samą Lizbonę!
Sara

wtorek, 19 marca 2019

Sintra: tajemniczy park Quinta da Regaleira


Jaskinie, groty, wodospady, tajemnicze przejścia i bajkowe zamki. To wszystko spotkacie w jednym miejscu – we wpisanej na listę UNESCO Quinta da Regaleira w Sintrze.

Jak dostać się do Sintry?

Do Sintry najlepiej dostać się pociągiem z Dworca Rossio, który znajduje się przy stacjach metra Rossio i Restauradores. Bilet można zakupić w automacie. Kosztuje on 2,25 euro. My skorzystaliśmy z opcji Lisbon-Sintra Return Ticket i kupiliśmy za jednym zamachem bilety w obie strony, płacąc 4,5 euro.
Pociąg jedzie niecałe 40 minut. Wysiadamy na ostatniej stacji Sintra. Na dworcu zostaniemy oczywiście napadnięci przez licznych naciągaczy. Jeśli jednak nie chcecie wydawać zbędnych monet (a papierków tym bardziej), warto spacerować po Sintrze pieszo. Momentami będzie pod górkę, ale dacie radę.
Po wyjściu ze stacji napotkacie znak z napisem centrum. Już z daleka zobaczycie białe wieżyczki – kierujcie się w ich stronę. To Pałac Narodowy w Sintrze. Można go zwiedzić w środku, my jednak odpuściliśmy sobie tę przyjemność. Nieopodal Pałacu Narodowego znajduje się informacja turystyczna, a stamtąd już zaledwie 10 minut drogi do Quinta da Regaleira.
Dlaczego warto wybrać się do Quinta da Regaleira?

To miejsce wyjątkowe. Możecie w nim spędzić nawet cały dzień, odkrywając jego tajemnice. Przy wejściu otrzymacie mapkę i warto co jakiś czas na nią spoglądać, bo atrakcji w parku jest naprawdę wiele, ale polecam też po prostu na chwilę się zgubić i zawędrować jakąś nieznaną ścieżką.
Trudno opisać Quinta da Regaleira. To miejsce trzeba po prostu odwiedzić. Kupując jeden bilet, możemy korzystać ze wszystkich atrakcji parku. Na jego terenie znajdziecie wieże, na które można się wspiąć, groty, do których możecie wejść, głęboką studnię, kaplicę, wodospad, jeziorko oraz pałac. Pierwszym właścicielem tego miejsca był bogacz Monteiro. Rezydencja powstała na początku XX wieku.
W Quinta da Regaleira możecie bawić się jak dzieci. Nie da się wejść do tego parku i wyjść z niego po godzinie. To miejsce jest pełne tajemnic, które aż proszą o odkrycie. Gdy już wciągnięcie się w tę zabawę, trudno będzie Wam zrezygnować. My na spacery wśród lasów i dżungli poświęciliśmy 2,5 godziny. Quinta da Regaleira zajmuje ponad 4 hektary.


Quinta da Regaleira: ceny:
Dzieci 0-5 lat: gratis
Dzieci 6-17 lat: 5 €
Dorośli: 8 €
Seniorzy 65-79 lat: 5 €
Seniorzy powyżej 80. roku życia: bezpłatnie
Bilet rodziny: 22 €
Posiadacze Lisboa Card 20% zniżki
Jeśli macie jakiekolwiek pytania, piszcie śmiało!
Sara