Wizyty w muzeach nie
wszystkim kojarzą się dobrze. Niektórzy nie mogą zrozumieć, co jest ciekawego w
chodzeniu od jednego obrazu do drugiego i patrzeniu na niego. Nie mogą
zrozumieć, że to chodzenie, to często
podróż między epokami, a patrzenie,
to podziwianie i dostrzeganie najróżniejszych detali, szukanie drugiego dna. W
Berlinie muzeów jest tyle, że Niemcy zdecydowali się utworzyć nawet Wyspę
Muzeów, aby w jednym miejscu znalazły się te najważniejsze.
Początkowo sądziliśmy, że
naszym celem będzie słynny Pergamon. Okazało się jednak, iż to, co chcieliśmy
zobaczyć najbardziej, nie znajdowało się wcale w Muzeum Pergamońskim, lecz w
Muzeum Nowym.
Dobrze, że w porę się skapnęliśmy. Niemcy wywieźli z Egiptu, co tylko mogli i jeszcze więcej, czyniąc Muzeum Nowe wehikułem czasu.
Kolejki po bilety w
muzeum są takie, jak w czasach PRLu po cukier. Na miejscu rozpaczliwym głosem
spytałam kontrolerów biletów, czy muszę stanąć w tej dłuuuugiej kolejce i
wskazałam na wijący się sznureczek zniecierpliwionych i zmokniętych już
turystów. W odpowiedzi, ku mojej uciesze, usłyszałam, że mogę wybrać tę lub
inną kolejkę, na przedzie Starego Muzeum. Uradowana pobiegłam tam z mamą, tatę
zostawiając z parasolem i młodszym bratem na końcu długiej kolejki.
Okazało się, że w budynku
Starego Muzeum jest o wiele krótszy ogonek i na szczęście tam również mogliśmy
kupić bilety. Przy okazji wypytałam przemiłą panią w informacji, znającą
angielski, o kilka spraw. Zainteresować Was może to, że do 18. roku życia wstęp
do Nowego Muzeum jest całkowicie bezpłatny. Z kolei normalny bilet dla
dorosłych kosztuje 12 euro.
Nowe Muzeum jest ogromne
- rzeźby, płaskorzeźby i różne inne eksponaty znajdują się aż na trzech piętrach!
Niestety (a może i na szczęście, bo i tak nogi nam odpadały…) trzecie piętro
było zamknięte aż do odwołania.
W muzeum panuje
mikroklimat – jest duszno i gorąco. Wszystko po to, aby eksponaty nagle nie
zaczęły się sypać i rozpadać. Co jakiś czas trzeba było usiąść, aby odsapnąć.
Chociaż i tak najzabawniej wyglądało pewnie nasze wyjście na zewnątrz –
zupełnie jak wynurzenie spod wody i łapczywe łapanie powietrza.
Eksponaty znajdują się
zazwyczaj za szkłem, a niektóre nawet za podwójnymi szybami. W wielu miejscach
można dostrzec termometry, które wskazują, w jakiej temperaturze grzeje się
sarkofag dziecka, a w jakiej krokodyla.
Ciekawostką może być
również ten sprzęt.
To sejsmograf, który
wykrywa drgania skorupy ziemskiej. Czyżby obsługa muzeum tak bardzo bała się,
że ktoś wwierci się do budynku od dołu, aby ukraść jakiś cenny przedmiot sprzed
kilku tysięcy lat i ozdobić nim swój salon? W sumie im się nie dziwię. Jest co
kraść. Dlatego też ochroniarze kręcą się wszędzie, w niektórych salach jest ich
nawet kilkoro. Kiedy lekko oprzesz się o szybę, od razu zostaje Ci zwrócona
uwaga.
W muzeum znajduje się
słynne popiersie Nefretete z 1340 r. p.n.e. Jest jedynym eksponatom, któremu w
ogóle, ale to w żadnym wypadku nie wolno robić zdjęć. Myślę, że nawet osobie
chcącej zaryzykować, nie udałoby się chociażby wyciągnąć ręki po aparat czy
telefon, gdyż popiersie królowej stoi w osobnym pomieszczeniu pilnowanym przez
dwóch ochroniarzy, którzy bacznie obserwują każdy Twój ruch… Można się poczuć
nieswojo.
Muzeum jest naprawdę
warte odwiedzenia. Oprócz tysięcy przedmiotów odkrytych w Egipcie, znajdują się
tam zabytki z czasów prehistorycznych czy nawet średniowiecznych. Jest co
oglądać.
To nie ostatni wpis o
Nowym Muzeum. Czeka na Was jeszcze coś trochę z przymrużeniem oka, dlatego
zapraszam do polubienia Sawatki na FB CLICK, aby być na bieżąco. Śledźcie mnie
również na Twitterze. CLICK
A że wakacje dobiegają
końca, czego na pewno nikt nie zauważył, na pewno nikt nie widział o tym
żadnego kwejka, demota i wcale nie słyszał o tym w radiu, to jutro chyba małe
podsumowanie wakacyjnych wypraw.