piątek, 22 lipca 2022

Mam celiakię. I wierzę, że to nie koniec świata. Jak wyglądała moja diagnoza celiakii?


Zaczynałam ten wpis kilka razy. Myślałam o nim od tygodni. Chyba nie ma dobrych słów, by napisać o tym, co mnie spotkało. A spotkał mnie dramat – nie boję się użyć tego słowa w kontekście diagnozy celiakii. Ale ja postanowiłam przekuć ten dramat w coś dobrego.


Celiakia. Jak to się w ogóle zaczęło?

Gdyby rok temu ktoś powiedział mi, że mam celiakię, zapytałabym go, co to. A potem powiedziałabym: "Ale przecież mnie nie boli brzuch, jak zjem coś z glutenem". A jadłam go mnóstwo. Uwielbiam wszelkie mączne potrawy: naleśniki, pierogi, ciasta, drożdżówki, placki… Tylko że ból brzucha to zaledwie jeden z setek możliwych objawów celiakii. I wcale wystąpić nie musi.


Wszystko zaczęło się w lipcu 2021 roku. Rutynowa morfologia wykazała niską hemoglobinę – 9,6. Zaczęłam przyjmować żelazo. Jesienią okazało się, że to żelazo nic nie daje – wręcz przeciwnie, hemoglobina była jeszcze niższa. Żelazo się nie wchłaniało. Co było przyczyną? Moja lekarka rodzinna zaczęła podejrzewać, że może to być celiakia, bo jednym z objawów tej choroby jest właśnie niewchłanianie składników odżywczych. Wysłała mnie na badania: przeciwciała i gastroskopię.


Diagnoza celiakii. Jakie badania warto wykonać?

Okazało się, że przeciwciała całkowite IgA mam ujemne, a więc wszelkie inne badania w klasie IgA były niediagnostyczne. Ja dowiedziałam się o tym dopiero później i i tak zrobiłam przeciwciała przeciw transglutaminazie tkankowej (to przeciwciała, które występują w celiakii) w klasie IgA - mimo że było to bezsensowne, bo wiadomo było z góry, że, skoro całkowite IgA mam poniżej normy, to i pozostałe wyniki w klasie "A" będą ujemne. Powinnam była wtedy zrobić przeciwciała w klasie IgG, ale o tym niżej. 


Gastroskopię odwlekałam, jak mogłam. Bałam się. I faktycznie mój strach był uzasadniony, bo gastroskopia tylko ze znieczuleniem miejscowym tj. popsikaniem czymś do gardła to coś, czego nie życzę najgorszemu wrogowi. Ze strachu wyłam, płakałam, przełyk jeszcze bardziej mi się zaciskał… To było okropne. Dotrwałam jednak do końca badania. Gastroskopia to, u dorosłych, kluczowe badanie w diagnozie celiakii. Koniecznie z biopsją, czyli pobraniem wycinków z jelita i dwunastnicy. Samo pobranie wycinków nie zwiększa dyskomfortu badania – słowem, to akurat nie boli.


Wyniki gastroskopii wykazały, że moje jelita są zniszczone. Mam zanik kosmków 3a w skali Marsha. Co to oznacza? 0 w skali Marsha to zdrowe jelita, bez zmian. 3a to łagodny zanik kosmków. 3c to już całkowity zanik kosmków.


W praktyce można więc powiedzieć, że na pewno coś niszczyło moje jelita, ale możliwe, że nie przez długi czas, tj. nie przez 20 lat, ale prawdopodobnie krócej. I jeszcze kosmki całkowicie nie zanikły.



Po otrzymaniu wyników gastroskopii z dnia na dzień odstawiłam produkty glutenowe. Ale nie dawały mi spokoju te przeciwciała. Poszłam do gastrolożki. Myślałam: a nuż okaże się, że to nie celiakia? Lekarka zaleciła wykonać przeciwciała w klasie IgG (co jest również zalecane przez Polskie Stowarzyszenie Osób z Celiakią i na Diecie Bezglutenowej, gdy całkowity poziom przeciwciał w klasie IgA jest poniżej normy). Najpierw jednak musiałam na kilka tygodni wrócić do jedzenia glutenu, by wyniki na pewno były rzetelne. 


Przeciwciała w klasie IgG też wyszły ujemne. A w celiakii, co do zasady, powinny być dodatnie. Wróciłam do gastrolożki – ta rozłożyła ręce. Usłyszałam, że jestem wyjątkowym przypadkiem, bo celiakia = zanik kosmków wykryty w gastroskopii + dodatnie przeciwciała. Lekarka kazała powtórzyć gastroskopię. Najlepiej u niej, prywatnie. Stwierdziłam: serio?


Celiakia a badania genetyczne

Poszłam do innej gastrolożki. Wcześniej zrobiłam jednak wyniki badań genetycznych. I tu bardzo ważna informacja: jeśli wyniki wykażą, że macie gen celiakii, to nie potwierdza celiakii. To jedynie predyspozycja. Jeżeli genu nie mamy, to możemy z dużym prawdopodobieństwem wykluczyć celiakię. Ale jeżeli go mamy, to nie jest 100-procentowe potwierdzenie, bo gen występuję również u zdrowych osób. Czyli można mieć gen i nie mieć celiakii. Co ważne, nie należy rozpoczynać diagnozy celiakii od badań genetycznych. U mnie gen był.


Pokazałam gastrolożce wszystkie badania. Od tej też dowiedziałam się, że nie jestem typowym, książkowym przypadkiem. Ale usłyszałam również zdanie: "Na podstawie tych badań, które mamy, stwierdziłabym celiakię i zaleciła dietę bezglutenową".


I to zdanie usłyszałam na początku kwietnia. Od tego czasu jestem na diecie bezglutenowej.


O tym, jak się żyje, co jem, jak jem, jak zareagowali moi bliscy, gdzie robię zakupy itd. opowiem Wam w kolejnych postach. Dziś chciałam skupić się na diagnozie i zaznaczyć, że żyję, mam się dobrze, również psychicznie i czuję w sobie wielką potrzebę edukowania w kierunku celiakii. Mówienia o tym. Celiakia to nie widzimisię. To choroba. Gdyby nie została wykryta, ja dalej jadłabym gluten, ten niszczyłby moje jelita, co w końcu mogłoby doprowadzić do niewchłaniania się kolejnych składników, a w konsekwencji nawet do nowotworów czy bezpłodności. Nie mogę na to pozwolić.


Jeżeli macie jakiekolwiek pytania dotyczące celiakii, piszcie. Nie obiecuję, że odpowiem, bo wiadomo, że ekspertką nie jestem – mogę jedynie podzielić się swoim doświadczeniem i wiedzą, którą zdobyłam przez ostatnie miesiące, choćby dzięki Polskiemu Stowarzyszenie Osób z Celiakią i na Diecie Bezglutenowej.
Wierzę, że będzie dobrze. I smacznie.


Sara


PS A jeśli chodzi o te ujemne przeciwciała, to przyczyny nadal szukam – prawdopodobnie mam niedobór odporności.


niedziela, 8 maja 2022

Spójrz na zegarek i zwolnij

 


Jakiś czas temu przeprowadziłam wywiad z zegarmistrzem. Okazało się, że odwiedzają go nie tylko starsi klienci, lecz także młodzi – ci, którzy otrzymali zegarek po dziadku albo w prezencie. Bo zegarek to pamiątka. Nawet gdy czas zabierze z tego świata bliską nam osobę, zegarek przetrwa.


Po co nam zegarek, gdy mamy komórki? To pytanie zadaje wiele osób. Z jakiegoś powodu jednak ludzie nadal kupują zegarki. Gdy telefon się rozładuje, wskazówki naszego zegarka nadal pokazują godzinę. Gdy telefon zaginął w czeluściach torebki, zegarek nadal zdobi nasz nadgarstek. No właśnie, wydaje mi się, że, tuż obok funkcji praktycznej, zegarek to przede wszystkim bardzo elegancka ozdoba. I jedyny element biżuterii u mężczyzny, który mi się podoba.


Mój narzeczony nosi zegarki – ma ich kilka. Jeden z nich, po dziadku, zakłada na wyjątkowe okazje np. święta. Ale w kolekcji ma też zegarki sportowe, które w szczególności sprawdzają się, gdy idzie biegać – nie lubi brać ze sobą telefonu, bo to dodatkowe obciążenie. Wydaje mi się, że to też jest powód, dla którego nie warto odrzucać zegarków na samym wstępie – ich typów jest mnóstwo. Mogą być dodatkiem do stroju albo mogą pełnić funkcję typowo użytkową. Tym bardziej że te nowoczesne pokazują też często tętno czy liczbę wykonanych kroków.


Dla mnie zegarek to synonim elegancji. Lubię, gdy mój narzeczony ma go na ręku. Choć nie wiem, czy to sprawia, że łatwiej mu dotrzeć na czas. ;)


Tyle gadam o zegarkach u mężczyzn, a co z tymi damskimi? Przyznaję, że ja sama zegarka nie noszę, ale u innych kobiet mi się podobają. Pamiętam, że na komunię dostałam swój pierwszy zegarek, z białą bransoletą. Nosiłam go chętnie, ale później, gdy bransoleta uległa zniszczeniu, zbyt długo odwlekałam, by ją wymienić.


A gdzie kupić zegarek? Sklepów jest mnóstwo, a wśród nich WestWatches, gdzie znajdziecie zegarki męskie, damskie, same paski, a także zegarki luksusowe. Czy to dobry pomysł na prezent? Moim zdaniem tak! Wiem, że niektóre kobiety kupują swojemu ukochanemu zegarek np. po zaręczynach czy przed ślubem. Ale to także świetny upominek dla taty, brata, dziadka…


A jeśli Wasz zegarek się popsuje, nie wyrzucajcie go, tylko udajcie się do lokalnego zegarmistrza! Nie pozwólcie temu ginącemu zawodowi zaginąć zupełnie.

wtorek, 12 kwietnia 2022

Sposoby na dobry sen. Co zrobić, by zasnąć?



Sporo się mówi o tym, jak spać, by się wyspać. Dziś podzielę się z Wami garścią inspiracji – z mojego życia, a także z psychologii snu.

1. Światło ma znaczenie. Jeśli długo przed snem gapimy się w ekran, to później nie możemy zasnąć. Wiem, że czasami ciężko zrezygnować z telefonu, ciężko odejść od komputera, ale warto, choćby na godzinkę przed snem, odpuścić. Zróbcie eksperyment: przez tydzień przed snem czytajcie książkę zamiast scrollować Facebooka. Zobaczycie, czy jest różnica. 

2. Temperatura ma znaczenie. Podobno najlepiej śpi się, gdy jest chłodniej. Ja powiem tak: śpijcie w takiej temperaturze, by nie było Wam zimno. Wcale nie trzeba 17 stopni w sypialni, by zasnąć. Ale zawsze dobrze jest wywietrzyć pomieszczenie przed położeniem się do łóżka.

3. Mówi się, że sypialnia czy też łóżko powinno służyć do dwóch czynności: spania i kochania. Nie powinniśmy na nim pracować, grać ani wykonywać innych czynności. Łóżko ma się kojarzyć ze spaniem i tyle.

4. Jeśli będziemy chodzić spać o regularnych porach, również łatwiej będzie nam zasnąć. Zdaję sobie sprawę, że trudno o to, szczególnie w weekendy. Ale spróbujcie. Nie pożałujecie. Tak samo z aktywnością fizyczną – wiem, że łatwo to mówić, gdy leży się na kanapie. Ale choćby 15-minutowy spacer w ciągu dnia będzie lepszy niż nic i może Wam pomóc lepiej spać. Polecam również nie objadać się bezpośrednio przed spaniem, bo Wasz układ trawienny będzie działał, mielił itd. itd. i po prostu nie da Wam odpłynąć w objęcia Morfeusza.

5. Przed snem można też spróbować naturalnych specyfików takich jak melisa, zioła na bezsenność, choćby te związane z medycyną ajurwedyjską, czy leki – ale najlepiej te, które nie uzależniają. Dobrze jest skonsultować to wcześniej z lekarzem. Są takie specyfiki, które najpierw pomagają nam zasnąć, a później tak naprawdę nie pomagają – my bez nich już w ogóle nie możemy spać. A przecież nie o to chodzi.

6. Co robić, gdy jesteśmy zestresowani i nie możemy zasnąć? Polecam oddech. Serio. Wdech i dłuższy wydech. Można też, po wdechu, wstrzymać oddech, policzyć do trzech i dopiero wypuścić powietrze. To powinno Was uspokoić. Spróbujcie.

7. I pamiętajcie, że bezsenność może być także objawem chorób. Nie zapominajcie o profilaktycznych badaniach raz na rok – morfologia, tarczyca, cukier. A jeśli przez dłuższy okres nie dajecie rady spać, wybierzcie się do lekarza pierwszego kontaktu.

A na koniec ciekawostka: wiecie, jak policzyć, do której godziny będziemy w stanie normalnie funkcjonować i skoncentrować się? Wystarczy, że dodacie do siebie liczbę godzin, które przespaliście podczas ostatnich dwóch nocy. Jeśli jednej spaliście siedem godzin, a drugiej tylko pięć, bo wstaliście o 6:00, bo będziecie w stanie zachować uwagę np. taką do kierowania autem przez dwanaście godzin, począwszy od szóstej. Z kolei jeśli byście zarówno jednej, jak i drugiej nocy spali po osiem godzin, bo położylibyście się wcześniej i ponownie wstali o 6:00, wówczas moglibyście zachować świetną trzeźwość myślenia do 22:00. Później należy już na siebie uważać, choćby podczas prowadzenia auta.

Życzę Wam dobrych snów!


poniedziałek, 21 lutego 2022

Top 5 miejsc w różnych częściach Polski, które warto zobaczyć


W tej chwili część z nas rezygnuje z wyjazdu za granicę ze względu na testy, ryzyko kwarantanny albo obostrzenia. W zamian za to wybieramy wycieczki po Polsce. I super, bo nasz kraj też skrywa prawdziwe perełki. Dziś przychodzę do Was z małym zestawieniem miejsc do odwiedzenia w różnych częściach Polski. 

Toruń i Bydgoszcz
Jeden dzień w Toruniu, jeden dzień w Bydgoszczy? Czemu by nie! W moim rodzinnym mieście warto oczywiście wybrać się na starówkę, ale nie tylko. Z mniej oczywistych atrakcji polecam Wam punkt widokowy na lewobrzeżu, z którego rozpościera się widok na całą panoramę, a także Niewidzialny Dom, gdzie w kompletnych ciemnościach (ale takich naprawdę kompletnych) przechodzimy przez kolejne pomieszczenia, angażując zmysły inne niż wzrok... W Bydgoszczy z kolei rekomenduję odwiedziny w Muzeum Mydła i Brudu oraz spacer po Wyspie Młyńskiej. 

Podlasie - Kruszyniany oraz Kraina Otwartych Okiennic
Podlasie ma w sobie coś... egzotycznego. A jednocześnie bardzo swojskiego. Tam nadal znajdziecie miejsca bez zasięgu (albo ewentualnie z białoruskim zasięgiem!). Ja w szczególności polecam wizytę w Krainie Otwartych Okiennic - czyli zespole malowniczych wsi, z kolorowymi domkami. Uważajcie tylko, jak prowadzi Was nawigacja... A jeśli chcecie zobaczyć jeden z zaledwie kilku meczetów w Polsce, zachęcam Was do wizyty w Kruszynianach. Świątynia jest nadal czynna.

Karpacz i Karkonosze
Jeżeli macie dość tłumów w Zakopanem i korków na Zakopiance, może najwyższy czas odwiedzić Karkonosze? Wierzę, że Śnieżka Was nie pokona! Szrenica też nie. Tylko nie wybierajcie się na szczyt w balerinkach. Ja Karkonosze odwiedziłam kilkukrotnie. Pamiętam majestatyczność Świątyni Wang, emocje na torze saneczkowym (czynnym nawet latem!) i wodospady. Przy okazji wizyty w Karkonoszach można wyskoczyć do pobliskiej Pragi. Mnie marzy się jeszcze zobaczyć góry zimą... Więcej o Karpaczu i tamtych okolicach przeczytacie tutaj: www.malajaponia.pl/atrakcje-turystyczne/karpacz/

Kolorowe jeziorka i Park Mużakowski
W województwie lubuskim możemy przenieść się do Afryki albo... na księżyc. Wszystko dzięki kolorowym zbiornikom wodnym, położonym w środku lasu. Czerwone, szmaragdowe, brązowe... Wydaje mi się, że to miejsce, czyli Geopark Łuk Mużakowa, nadal pozostaje przez wielu turystów nieodkryte. My byliśmy tam w środku lata, a spotkaliśmy zaledwie garstkę spacerowiczów. Inaczej było w Parku Mużakowskim - tam zwiedzających było więcej, choć nadal bez odrażających tłumów. Jeśli lubicie spacery na łonie natury, polecam Wam oba te miejsca w Lubuskiem. 

Kamienne kręgi na Kaszubach
Przyznaję, że wiele miejsc na Kaszubach jeszcze przede mną. Jest jednak takie, które szczególnie zapadło mi w pamięć. To kamienne kręgi w Odrach. Nieważne, czy wierzycie w ducha Białej Damy, czy będziecie chodzić po lesie boso, czy jednak wybierzecie bardziej "racjonalny" sposób zwiedzania - w tym miejscu poczujecie niezwykłą energię. A przy okazji odetchniecie świeżym powietrzem. 

To tylko namiastka miejsc w Polsce wartych zobaczenia. Miałam okazję je odwiedzić i bardzo polecam.
Trzymajcie się!
Sara

piątek, 7 stycznia 2022

To był dla mnie trudny rok. Ale przetrwałam! #podsumowanie2021


Długo się zbierałam w sobie, by napisać to podsumowanie. W końcu stwierdziłam, że zrobię je dla siebie - by spojrzeć w końcu z wdzięcznością na miniony rok. Nie mogłam się jednak powstrzymać i - jak tradycja blogowa nakazuje - stworzyłam podsumowanie z pomocą pierwszych liter alfabetu. 

A jak auto. W 2021 roku kupiłam nowe auto, a stare pojechało do Libii. Czy tam Arabii Saudyjskiej. Mimo że prawo jazdy mam od pięciu lat, to dopiero w ubiegłym roku po raz pierwszy jechałam autostradą. Pokonałam też swoje wszystkie lęki, prowadząc po zmroku na trasie od czeskiej granicy do Torunia. I powiem Wam: nikt nie zginął. 

B jak blog. Nie mogę pogodzić się z tym, jak zaniedbałam bloga w 2021 roku. Właściwie "zaniedbałam" to już eufemizm. Ja po prostu przestałam pisać. Cały czas do końca nie mogę się z tym pogodzić. Ale nie będę Wam obiecywać, że w 2022 roku będzie lepiej. Bo nie wiem, jak będzie. Blog jest w moim sercu, ale musiał się trochę przesunąć, by zrobić miejsce dla innych. 

C jak czytanie. W 2021 roku ukończyłam 20 książek. Wynik gorszy niż w 2020 roku, daleko do zrealizowania wyzwania "Przeczytam 52 książki w rok". Ale pocieszam się tym, że mogło być gorzej.  

D jak Dania. Po 22 miesiącach przerwy w końcu w grudniu 2021 poleciałam samolotem. Ale ja za tym tęskniłam! Z mamą na nasz cel wybrałyśmy Danię, a konkretnie Kopenhagę i była to 27. odwiedzona przeze mnie stolica europejska. Bardzo polecam Wam Kopenhagę zimą, w szczególności bajkowo ozdobione Ogrody Tivoli.  

E jak emocje. I to cały wachlarz - od euforii do lęku. Były miłe niespodzianki jak chociażby wtedy, gdy moja najlepsza przyjaciółka przyjechała do mnie po obronie. Były też te niemiłe zaskoczenia. Ale o nich nie chcę pamiętać. 

F jak Fe, czyli nieszczęsne żelazo. W 2021 okazało się, że nie wchłaniam żelaza. A, i przy okazji B12 też mój organizm nie przyjmuje. Celiakia wykluczona, USG w porządku, szukamy więc dalej... A tymczasem chodzę sobie grzecznie na zastrzyki. 

G jak granie. Wyliczyliśmy z Marcinem, że średnio dziennie poświęcałam godzinę na grę w szachy. Nauczyłam się grać w lutym i w pewnym momencie miałam całkiem niezły ranking na chess.com. Od sierpnia trochę spadłam, chyba przydałoby się pooglądać trochę filmików na YouTubie... W minionym roku sporo grałam też w karty i planszówki, a w ostatni dzień w roku nawet... w Mario!

H jak hasający Nicolas. W 2021 roku nic się nie zmieniło - Nicolek to nadal moje oczko w głowie. Ten rok był dla niego trudny - przeprowadzka, moja dwutygodniowa nieobecność... Nieustannie się o niego martwię, bo teraz ma tylko mnie. Mam jednak nadzieję, że jest szczęśliwym kotkiem. I gdy śpi w prysznicu, i gdy skacze po szafkach. Mógłby tylko nie budzić mnie o 5 rano. 



I jak Italia. Z Włoch mam same dobre wspomnienia. Serio. Bo o karaluchach i szczurze w Wenecji już zapomniałam. Chciałabym powtórzyć taki samochodowy eurotrip i liczę, że w tym roku się uda. Szkoda tylko, że moja carbonara nie jest tak dobra jak ta włoska. 

J jak jedzenie. Płynnie przeszliśmy do jedzenia. Nie wiem, czy wiecie, ale ja naprawdę lubię jeść. I gdy przeglądam swój kalendarz z zeszłego roku, to znajduję w nim takie hasła jak "Kupiłam ciasto z Bezy" albo "Zrobiłam kopytka". No właśnie, bo w minionym roku rozwinęłam się kulinarnie nie tylko jeśli chodzi o konsumpcję, lecz także w gotowaniu. Po raz pierwszy w życiu sama robiłam tarty, marchwiaczka, murzynka, kokosanki, pączki i wiele więcej. 



K jak kwarantanna. W sumie spędziłam 18 dni zamknięta w domu. Gdy po kwarantannie wyszłam na ulicę i spojrzałam w gwiazdy, zakręciło mi się w głowie. Pamiętam te rozmowy przez balkon, pamiętam eklery, które przywiózł nam Marcin... Może i brzmi to romantycznie, ale wolałabym tego nie powtarzać. Testy na koronawirusa miałam negatywne, jestem już po przypominającej dawce szczepionki.  

L jak Liechtenstein. I 26. stolica! Gdy wysiadaliśmy z samochodu w Liechtensteinie, padało, ale już po chwili przestało i mogliśmy wejść na wzgórze, by zobaczyć pałac rodziny książęcej. Vaduz polecam Wam na krótki wypad. 

Ł jak łzy. Nie brakowało ich w 2021 roku. Płakałam z bezradności, ze stresu, z radości, ze wzruszenia. Właśnie, ostatnio zauważyłam, że wzruszam się nawet na wspomnienie jakichś wydarzeń - np. zaręczyn. 

M jak magisterka. To była katorga. Nie wierzyłam, że dam radę napisać to... same niecenzuralne słowa mi się cisną na palce. Gdy skończyłam, wcale nie odczułam takiej ulgi, jaką miałam nadzieję poczuć. A i po obronie wcale nie było tak cudownie, jak myślałam. Ale cieszę się, że mam to za sobą. Wybór psychologii jako kierunku studiów był jedną z najgorszych rzeczy w moim życiu. Zmarnowałam pięć lat. Dobrze, że to już koniec. 

N jak Nowości. Rok 2021 to mój drugi rok pracy w gazecie. Bywało naprawdę ciężko, ale odnoszę wrażenie, że nabrałam nieco większego dystansu do tej pracy. Już nie przejmuję się brakiem wypowiedzi czy pomysłu na temat tak bardzo jak kiedyś, co nie znaczy, że nie martwię się w ogóle. A gdy mam chwilę zwątpienia, przypominam sobie słowa Marcina: "Czy Ty kiedyś nie dałaś rady?". 


O jak okropne dni. W szczególności ostatnie miesiące tego roku obfitowały w okropne dni. Dni trudne, dni pełne niepewności, kłótni i lęku. Mam nadzieję, że to już za mną. 

P jak przeprowadzka. Gdy myślę o tym roku, myślę, że był trudny. Bardzo trudny. Magisterka i wyprowadzka z domu dość mocno mnie dobiły. Dorosłe życie mnie przytłoczyło. Począwszy od obowiązków domowych, przez brak czasu, skończywszy na zamieszkaniu z dala od rodziców. Wiele razy zastanawiałam się: czemu tak mało się o tym mówi? Czemu tak mało mówi się, jak trudne jest wyfrunięcie z gniazda i nauka życia na własny rachunek? Ja nadal się uczę. 

R jak radość. W 2021 dość nieregularnie zapisywałam, co miłego się wydarzyło. Ale jednak zapisywałam. Bo, mimo tych wszystkich złych dni i trudnych chwil, działo się dużo rzeczy, które sprawiały mi radość. Spotkania z przyjaciółmi, szybko napisane teksty, niespodziewane wpływy gotówki, a także słowa mojej promotorki "Może pani drukować". Tak sobie przeglądam ten kalendarz i analizuję, co sprawiało mi radość... Bo muszę tego robić więcej. 

S jak spacery. Poznałam więcej Torunia w tym roku niż przez całe moje życie. Oglądałam szybowce startujące z lokalnego lotniska. Nie zliczę, ile razy byłam nad Wisłą, ale wcale nie na bulwarach, tylko w Porcie Drzewnym albo na Winnicy. Spacerowałam po dzielnicach z willami za miliony i rozsypującymi się barakami. I wiecie co? Kocham ten mój Toruń. 

T jak terapia. W lipcu wróciłam na terapię. I tak co tydzień rozmawiam z psycholożką o tym, co mnie trapi i dzięki temu staję się odważniejsza. Terapia sporo mi uświadomiła i bardzo pomogła po wyprowadzce z domu i podczas kłótni z M. Oczywiście niezmiennie polecam terapię każdemu - bardzo otwiera oczy.

U jak urodziny. Zastanawiałam się, jak w tym roku będą wyglądać moje urodziny, skoro pracuję. A było super! Upominki dostałam nawet od współpracowników.  

W jak wycieczki. Z Marcinem trochę pojeździliśmy sobie po Polsce. Byliśmy w Gnieźnie, w Arboretum w Rogowie, na tropikalnej wyspie niedaleko Warszawy, a nawet w pobliskiej Bydgoszczy, w Chełmży i we Włocławku. Takie wycieczki pozwalały mi oderwać się na chwilę od codziennych problemów. 


Z jak zaręczyny. "Dobra, Sarusia, wyjdziesz za mnie?". Nawet jak to piszę, mam łzy w oczach. Z Marcinem zaręczyliśmy się w lipcu. W sierpniu zamieszkaliśmy razem. Nie było nam łatwo, nie mogliśmy się dogadać, porozumieć i... zrozumieć. Wychodziły różnice. Ale dużo rozmawialiśmy, dużo sobie wyjaśnialiśmy. Ustaliliśmy własne zasady. Tworzyliśmy własną komórkę społeczną. Nie jest idealnie, ale uczę się, że idealnie nie będzie nigdy. Bardzo chcemy być razem. I będziemy. 


Czego życzyłabym sobie w tym roku? Zdrowia, to oczywiste. Jak najmniej wizyt u lekarza! Spokoju. Jak najmniej bezsensownych zmartwień i stresów. Więcej odwagi, pewności siebie. Mniej zabierającego bezcenny czas narzekania. Więcej wdzięczności i docenienia tego, co mam. 

Jaki był dla Was 2021 rok? 

Sara

Czy obchodzić walentynki? Co kupić na prezent?



Przed nami Dzień Babci, Dzień Dziadka i... walentynki. Do tych ostatnich pozostał niecały miesiąc, warto więc powoli rozglądać się za prezentami - jeśli oczywiście walentynki obchodzimy. A w sumie czemu by tego nie robić?

Dla mnie walentynki to dobry pretekst. Data w kalendarzu może nas zmobilizować do tego, by w końcu odwiedzić tę nowo otwartą restaurację, pójść do kina, teatru albo po prostu obejrzeć coś razem na Netflixie. Gdy na co dzień brakuje czasu na takie wspólne aktywności, gdy ciągle je odkładamy, walentynki mogą nas zmotywować, by w końcu zrobić coś razem - coś więcej niż zjedzenie obiadu. 

Oczywiście to nie musi być 14 lutego. Może być równie dobrze 13 albo 15 lutego - kto to sprawdzi? W ubiegłym roku Marcin walentynki spędził w innym mieście, więc świętowaliśmy nieco później. Ale świętowaliśmy. 

Czy kupować na walentynki prezenty? A czemu by nie? To również dobra okazja, by sprawić naszej drugiej połówce radość. A co kupić? To już wyższa szkoła jazdy... Nie musi to być wcale prezent romantyczny i miłosny. Książka, puzzle, kosmetyki, biżuteria albo coś związanego z pasją ukochanej osoby sprawdzi się moim zdaniem równie dobrze. 

Ja jestem wielką zwolenniczką dawania prezentów w postaci voucherów. Bilard, masaż, gokarty, musical, lot szybowcem - zawsze fajnie jest przeżyć coś nowego. 

Jeśli szukacie inspiracji prezentowych, znajdziecie je chociażby tutaj: www.murrano.pl/okazja/kalendarzowe/prezent-na-walentynki/

Mnie w oko wpadł zegar z napisem "nieskończoność z Tobą to za mało". Ale może Wy postawicie na kieliszki do wspólnego rozkoszowania się winem albo inny gadżet. 

Do zakupionego prezentu możecie dorzucić ten własnoręcznie zrobiony - i zwracam się tu również do takich antytalentów jak ja! Jakiś czas temu podarowałam Marcinowi... słoik. To zwykły słoik po majonezie, obwiązany wstążeczką. Wrzucam do niego regularnie karteczki z miłymi wspomnieniami. 

Jeśli do tej pory podchodziliście krytycznie do walentynek, bo przecież "kochać powinno się na co dzień, a nie od święta", z czym absolutnie się zgadzam, to mimo to proponuję, byście dali temu świętu szansę. Im więcej okazji do celebrowania miłości, tym lepiej.

Sara