Już na początku wakacji zaplanowałam sobie, że nie mogę ich
zmarnować. Po prostu nie mogę. I nie mają to być tylko puste słowa – muszę coś
robić. Stworzyłam listę, o której opowiem Wam pod koniec lata, na której
wypisałam mnóstwo rzeczy, które chcę zrobić w czasie tych dwóch miesięcy. Już
Wam się pochwalę, że sporo udało mi się wykonać, nie ma mowy o słomianym
zapale, co więcej – do listy ciągle dopisuję nowe punkty, bo pomysłów mi nie
brakuje. Jedną z części spisu był wypad do zoo, chociaż może zoo to zbyt duże
określenie, ale ja wolę je nazywać w ten sposób, mimo że na próżno szukać tam
żyraf i słoni, a największym zwierzęciem jest żubr. :) Toruński ogród zoo botaniczny,
bo tak brzmi jego pełna nazwa, odwiedzałam od dziecka. Pamiętam, że kiedyś
tradycją było spacerowanie po ogrodzie wraz z moją babcią, w czasie wakacji.
Przyjeżdżałam do niej na kilka dni i wycieczka do ogrodu po prostu nie mogła
się nie odbyć. W tym roku do zoo z babcią poszedł mój młodszy brat, a ja
spędziłam tam przedpołudnie z przyjaciółkami.
Kiedyś do ogrodu poszłam także z moim kolegą, który przez
następne kilka tygodni miał ze mnie niezły ubaw, mówiąc, ze podrywałam żubra.
Tak właściwie to on próbował ze mną flirtować, non stop cmokając! :) Tym razem żubr był
zajęty innymi dziećmi zwiedzającymi.
Oprócz żubrów koniecznie trzeba zajrzeć, jak miewają się
niedźwiadki (do niedawna tylko jeden osobnik, od jakiegoś czasu jednak nie cierpi on już z powodu
samotności, bo przywieziono mu partnerkę :)).
Niestety, nie uchwyciłam na zdjęciu ani jednego z nich. Pewnie smacznie spały
sobie w ten upał.
Jako że dysponowałyśmy specjalną karmą (którą swoją drogą
można kupić za jedyne 2 złote przy kasie, a to jednak dodatkowa atrakcja i
radość), nakarmiłyśmy zwierzęta wyglądające jak kozy, ale tabliczka
głosiła, że to owce… Przyznaję, że bałam się, iż zostanę trącona rogiem,
ewentualnie kopytem, ostatecznie ugryziona, ale nic takiego się nie stało.
Jedyne czego mogłam się obawiać to obślinienie. :)
Koniec końców okazało się, że z zoo mam więcej zdjęć z
figurami zwierząt niż z prawdziwymi istotkami…No, prawie. Ale kangur przyciągał mnie swoją
torbą, do której się nie zmieściłam, a żubr miniskałką wspinaczkową. Tylko
pojawił się jeden kusy, ciasny, obcisły i krótki problem – moja sukienka. Może
i ma bajeczny, błękitny kolor, ale na wspinanie na żubra to się nie nadaje… Więc rada na przyszłość - jeśli zamierzacie usiąść na grzbiecie żubra, nie róbcie tego w sukience. W
środku żubra wylądowała więc moja przyjaciółka, a ja zadowoliłam się zdjęciem
obok niego. Swoją torebkę zawiesiłam mu na rogu – trochę stylu nikomu nie
zaszkodzi. :)
Dla mnie ogrody zoologiczne czy zoobotaniczne nigdy nie
uchodziły za miejsca, w których zwierzaki cierpią. Teraz właściwie mają one tam
coraz lepsze warunki. Ogrody często są jedyną ostoją gatunków mocno
zagrożonych. Gdyby nie one, być może listę, na której figuruje tur, gołąb
wędrowny czy wilk workowaty, powiększylibyśmy o kilkanaście bądź kilkadziesiąt gatunków.
Poza tym każde zoo stara się, aby w jak najbardziej przystępny sposób przekazać
wiedzę o zwierzętach, nawet tym najmłodszym. Zapewne nigdy nie uda mi
się ujrzeć pandy na wolności, ale dzięki zoo mogę spełnić marzenie zobaczenia
jej. I być może właśnie dzięki zoo będziemy mogli oglądać ten gatunek jeszcze
przez wiele lat.
A jakie Wy macie wspomnienia z chodzeniem do zoo? Które polskie
zoo polecacie?
Sara