Jak to się stało, że ja,
ciepłolubna dziewczyna kochająca loty samolotem (no dobra, leciałam aż dwa
razy, ale przez tak długi czas było to moim marzeniem, że teraz mogłabym
podróżować srebrzystym ptakiem w kółko) pokonała fale zimnego Bałtyku i
znalazła się w jeszcze chłodniejszej i wietrznej, ale przepięknej Szwecji? Wydaje
mi się, że czas rozwiać tajemnicę.
Nie pamiętam szczegółów mojego
odkrycia, ale rzecz miała miejsce pewnego majowego dnia. Znalazłam informację o
konkursie organizowanym przez Polferries – Polską Żeglugę Bałtycką.
Zorientowałam się, jakie jest zadanie, właściwie niezbyt skomplikowane, ale
wymagające tego jednego, kreatywnego błysku. Przez następne dwa tygodnie
chodziłam i myślałam nad jak najlepszym wykonaniem zadania. Należało bowiem wymyślić
hasło reklamujące Polferries. Niby to żadna filozofia, ale wymyślić naprawdę
chwytliwe, niedługie i może jeszcze przy tym zabawne, ujmujące i zapadające w
pamięć hasło wcale nie jest tak łatwo.
W końcu któregoś dnia napisałam na
kartce dwa slogany, pomyślałam raz kozie
śmierć i wysłałam. Przyznam Wam się, że dzisiaj już nawet nie potrafię
powtórzyć tych haseł! To znaczy, że nie były zbyt godne zapamiętania, ups. To
było coś w stylu Daj się porwać fali
razem z Polferries czy Wypłyń na
szerokie wody z Polferries… Bądź co bądź w czerwcu, jak może część z Was
pamięta, wybrałam się do naszych wschodnich sąsiadów, gdzie pocztę sprawdzałam,
jak przyszła mi na to ochota (i jak pozwoliło mi na to wifi). Dopiero wracając,
zorientowałam się, że dostałam e-mail z wiadomością o wygranej. Na zewnątrz
emanowałam stoickim spokojem, ale wewnątrz aż gotowałam się z… nie, nie ze
złości, z radości! Gdy wróciłam do domu, wszystko na spokojnie przeczytałam,
odpowiedziałam, jak prosili. Dwa dni później łzy stanęły mi w oczach, gdy
sięgnęłam po regulamin (taa, znacie ten zwyczaj czytania instrukcji i
regulaminów, prawda?). Okazało się, że nie podałam wszystkich danych.
Przestałam wierzyć w to, że wygrane bilety na prom… a właśnie do tej pory nie
wspomniałam, co było nagrodą! Otóż pierwsze miejsce zdobywało 4 bilety na prom,
do Szwecji i z powrotem, z kabiną na promie. Kolejne kilka miejsc, w tym moje,
wygrywało 2 bilety w tę i we w tę z kabiną.
Wracając do mojej niewiary – przestałam wierzyć w to, że bilety do mnie
dotrą, mimo że brakujące dane znalazły się w tempie ekspresowym w skrzynce
organizatorów.
Trudno wyobrazić sobie moją dziką
wesołość, gdy listonosz przyniósł bilety. Cieszyłam się do tego stopnia, że
zaczęłam pstrykać zdjęcia i wysyłać je rodzicom. :D
Po otrzymaniu nagrody zaczęły się
obliczenia, wahania, kto właściwie pojedzie, czy dokupujemy bilety dla dwóch
pozostałych osób, na ile dni płyniemy, gdzie śpimy, mnóstwo różnych problemów i
rozważań – jak przed każdą podróżą. W końcu stanęło na tym, że do Szwecji popłynęłam
wraz z mamą i była to nasza pierwsza wycieczka tylko we dwie, bez facetów.
Liczba dni ustaliła się sama – nie mogłyśmy być w Szwecji jeden czy dwa dni,
jak chciałyśmy, gdyż prom odchodził co dwa dni. Wypłynęłyśmy więc z Gdańska w
piątek, a wróciłyśmy we wtorek.
Postaram się w jakiś logiczny
sposób rozplanować posty o Szwecji. Spodziewajcie się ich mnóstwo! :)
A czy Wam udało się wygrać kiedyś
jakąś wycieczkę? A może coś innego, równie wspaniałego?
Udanego tygodnia!
Sara
PS Dziękuję za wszystkie dotychczasowe
zgłoszenia do akcji Stop samotności blogerskich skrzynek i zachęcam innych pocztówkowych blogerów do wymiany,
zgłaszać możecie się do piątku. :)