sobota, 27 lutego 2021

Oj, działo się... styczeń 2021

 

Gdy już nawet moja mama straciła nadzieję na nowy post i przestała o niego dopytywać, wracam do Was. W końcu kwarantanna zobowiązuje, prawda? Przecież nie mogąc wychodzić z domu, ma się tyle czasu na wszystko, na co się nie miało do tej pory. Prawda?

O mojej kwarantannie opowiem Wam w ciągu najbliższych dni. Dziś chciałam podsumować… styczeń. O ile to jeszcze wypada, bo przecież lada moment kończy się luty. Ale porządek musi być. Jak więc minął mi styczeń, co robiłam i co będę dobrze wspominać?

Reportaż o bezdomnych

Styczeń rozpoczęłam pracą. Akurat mi przypadł dyżur w Nowy Rok. Ale jakoś bardzo nie narzekałam – było spokojnie. Dałam radę zrobić przerwę na mój ulubiony fragment Koncertu Noworocznego z Wiednia, czyli na Marsz Radeckiego. A jeśli o Nowościach mowa, to jako niedoszła pracoholiczka nie mogę nie wspomnieć o temacie, który realizowałam w styczniu, a który zapisał się w mojej pamięci. Tamtego dnia musiałam wstać o 4:30, aby zrobić reportaż o bezdomnych. Wraz ze strażą miejską i fotografem dotarliśmy do kilku miejsc, w których przebywają takie osoby. Było to dla mnie trudne doświadczenie. Przede wszystkim – nie miałam pojęcia, gdzie takie punkty się znajdują. Byłam też zszokowana, że niektóre z nich to właściwie prowizoryczne szałasy z kuchenkami gazowymi i świętymi obrazkami. Ci ludzie unikają noclegowni, nie zawsze przez alkohol. Chcą mieć po prostu swoje miejsce na ziemi. Nie ukrywam, że byłam wstrząśnięta tym, co zobaczyłam. Zdjęcia i tekst znajdziecie tutaj.

Niespodzianka od rektora

Nie tylko styczeń, lecz 2021 rok rozpoczęłam także wiadomością o tym, że jednak dostałam stypendium naukowe. Ktoś się nade mną zlitował na tym UMK. Trochę nie dowierzałam, w sumie nadal nie dowierzam, ale nie ukrywam, że kasa się przyda. Chociażby na przyszłe mieszkanie.

Temperatura na minusie, śnieg na plusie

Styczeń był bardzo śniegowy. A ja nie cierpię śniegu… Gdy muszę usiąść za kierownicą. Na szczęście tym razem obyło się bez wpadnięcia do rowu i bez płaczu. Dałam radę. Śnieg był towarzyszem naszych styczniowych wycieczek. Z Marcinem pojechaliśmy do Chełmży, by obejrzeć tamtejsze dekoracje. W tym samym celu wybraliśmy się też do Zamku Bierzgłowskiego. Czekaliśmy, czekaliśmy, ale światełek nie włączyli. Mimo to wycieczkę zaliczam do udanych – to była moja pierwsza wizyta na tamtejszym zamku i na pewno chętnie wybiorę się tam ponownie, wiosną, gdy drzewa w pobliskim parku się zazielenią. Ale zanim to się stanie, wróćmy jeszcze na chwilę do śniegu. W styczniu próbowałam jakoś się z nim zaprzyjaźnić. Z Marcinem zbudowaliśmy bałwana (a nawet dwa!), byliśmy też na sankach i oba doświadczenia wspominam naprawdę miło. Mogę więc powiedzieć, że śnieg jest całkiem fajny, gdy nie musisz wsiadać za kółko.



Relacje

Pisząc tego posta, przeglądałam mój kalendarz, w którym zapisuję, co miłego się wydarzyło. I w sumie to jestem w szoku, jak miły był ten styczeń. W jedną ze śród wybraliśmy się z bratem na miasto. Mieliśmy załatwić kilka spraw. Ale przy okazji wypiliśmy też burżujską kawę na wynos. A później, po powrocie do domu, jeszcze długo gadaliśmy. Brakowało mi takich dni. Przypomniałam sobie, jak popłynęliśmy z Dawidem we dwójkę do Szwecji. Zrobiliśmy wtedy ponad 20 tys. kroków w jeden dzień. Byliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi. Swoją drogą, muszę się pochwalić, bo mój brat zdał w styczniu egzamin na prawko. I to za pierwszym razem. A nawet ja zdałam za drugim.

Jednym z milszych dni w styczniu była też wizyta u babci. Nie zabrakło faworków, pączków, ciasta… Przy okazji przegrałam w karty 4,50 zł.

Mam wrażenie, że w styczniu świat na moment wrócił do normalności. Były spotkania, były wizyty… A w lutym przyszła kwarantanna. Ale o tym później. Styczeń był fajny. Luty przyniósł dużo miłego, ale przyniósł też koronawirusa. Do naszego domu.

Przez najbliższe dwa tygodnie mogę więc zapomnieć o wycieczkach, spacerach, odwiedzinach, koncertach. Doceniajcie, co macie.

Sara