poniedziałek, 29 maja 2017

Kolejna książka, która coś zmieniła

Wśród wielu książek, które czytam, czasami znajdą się takie, które rzeczywiście coś w moim życiu zmienią. Tak było z poradnikiem Pani Swojego Czasu czyli Oli Budzyńskiej. Nie śledzę bloga Oli, jej książkę przeczytałam po poleceniu przez Joasię Glogazę. Muszę jednak przyznać, że długo się wahałam, ponieważ książka wraz z przesyłką kosztowała 64zł. Czy opłaciło się ją kupić?

Zdecydowanym plusem poradnika  "Jak zostać panią swojego czasu. Zarządzanie czasem dla kobiet" jest fakt, że autorka podaje wiele przykładów z własnego życia. Jest szczera, bezpośrednia, a momentami nawet brutalnie krzyczy na swoje czytelniczki. Mnie to jednak nie przeszkadzało.

Co najlepiej zapamiętałam z tej książki? Wydaje mi się, że fragment o tym, że należy stworzyć listę zadań na dany dzień, a potem... wyrzucić z niej, co się tylko da. Bo w zarządzaniu czasem chodzi głównie o dokonywanie wyborów, o umiejętność ustalania priorytetów. Już przed przeczytaniem tej książki starałam się eliminować z życia to, co nie sprawia mi radości, przyjemności, satysfakcji i wiem, że na nic mi się nie przyda. Książka Oli Budzyńskiej jeszcze bardziej mnie do tego zmotywowała. 

W życie wprowadziłam również radę blogerki dot. tworzenia list zadań i kolejności ich wykonywania. Do tej pory często postępowałam w ten sposób, że najpierw odhaczałam z listy to, co lekkie i niewymagające zbyt wiele energii oraz czasu, by mieć wrażenie, że coś już zrobiłam. Tymczasem Ola radzi, by rano zrobić jedną dużą rzecz.  W razie gdyby coś się stało, gdyby coś nam wyskoczyło, mamy zrealizowany najważniejszy punkt. Na liście zadań umieszczamy go na samej górze. Poza tym zaznaczamy trzy zadania priorytetowe. Moje tworzenie list często wygląda tak, że najpierw wypisuję, co mogę zrobić, a potem przepisuję to w nieco bardziej uporządkowany i zhierarchizowany sposób.

Już wcześniej, dzięki Style Digger, poznałam zalety pracy w tzw. blokach czasowych. To znaczy, nie nazywałam tego tak, dopóki nie przeczytałam książki Pani Swojego Czasu. Chodzi o to, by pracować intensywnie przez określoną liczbę minut i później zrobić sobie przerwę - również o ustalonej długości trwania. Nastawiam więc budzik np. na 15 minut i przez ten kwadrans skupiam się na czytaniu tekstu na zajęcia. Nie odbieram smsów, zamykam drzwi. Po upłynięciu wyznaczonego czasu dzwoni budzik, a ja wtedy zazwyczaj wstaję, by rozprostować kości i np. przygotowuję sobie herbatę. Polecanym sposobem jest praca przez 25 minut, jednak dla mnie to za dużo, by maksymalnie skupić się na trudnym tekście napisanym małą czcionką. Jednak po piętnastominutowym wysiłku umysłowym nie robię sobie równie długo trwającej przerwy, lecz taką maksymalnie pięciominutową. 

Przez pierwsze dni po skończeniu poradnika trzymałam się również innej zasady proponowanej przez Olę. Chodzi o to, by nie zaczynać i nie kończyć dnia w Internecie. I o ile z tym porankiem idzie mi całkiem nieźle, o tyle z wieczorami jest już gorzej... Ale może wam pójdzie lepiej. Za to - zgodnie z sugestią Oli - zaczęłam się rano gimnastykować. Trwa to może 2 minuty, ale sprawia, że krew zaczyna szybciej krążyć i człowiek  nie jest już tak strasznie ospały. I inna prosta rada - warto wieczorem naładować sobie telefon. 
W książce blogerki jest również sporo na temat pracy w domu. Powinnam pokazać te fragmenty mojemu chłopakowi. Pracę w domu powinno się traktować jak każdą inną. To, że ktoś nie wychodzi codziennie rano do biura, nie znaczy, że w domu ma gotować, sprzątać, prać i nie wiadomo, co jeszcze. Podczas pracy w domu warto ustalić sobie, od której do której pracujemy - i poświęcić się temu w tym ustalonym okresie. Niektóre osoby pracujące w domu odnoszą wrażenie, że pracują non stop. Właśnie dlatego warto sobie ustalić takie ramy. 
W książce Oli znajdziecie sporo przydanych rad, nie tylko dla osób prowadzących własne biznesy czy pracujących zdalnie. Przede wszystkim autorka zupełnie zmienia nasz punkt widzenia na temat zarządzania czasem. Mówi o mitach i szkodliwych wymówkach. Obala między innymi przekonanie o tym, że zarządzenie czasem=robienie jak najwięcej rzeczy w jak najkrótszym czasie. Według mnie - warto sięgnąć po tę lekturę. Cena książki jest trochę przerażająca, fakt, tym bardziej że liczy ona nieco ponad 200 stron. Wydaje mi się jednak, że wielu osobom może się przydać. Ale - tak jak pisze Ola - samo przeczytanie jeszcze nic nie da. Trzeba zacząć działać. 
Dajcie znać, czy polecacie jakieś inne książki na temat zarządzania czasem! Jakie są Wasze wypróbowane sposoby na znalezienie czasu na to, co się kocha?
Pozdrawiam
Sara

piątek, 26 maja 2017

Peruwianka w Toruniu czuje się jak w domu



Dwudziestoletnia Natalia przyleciała do Polski, by nauczyć się naszego języka. Zdradziła nam, jakie jest jej ulubione miejsce w Toruniu, w jaki sposób uczyła się języka polskiego i dlaczego w naszym kraju brakuje jej… przytulania. Wywiad ukazał się również na portalu SpodKopca.pl.


Dlaczego zdecydowałaś się przyjechać do obcego kraju na dłużej?


Studiuję psychologię w Peru. Kilka miesięcy temu postanowiłam zrobić sobie przerwę, by przylecieć do Polski i nauczyć się polskiego. Moja mama jest Polką, a mój tata jest Peruwiańczykiem. Jednak przez prawie całe swoje życie mówiłam wyłącznie po hiszpańsku. Mama próbowała mnie trochę uczyć polskiego, gdy byłam mała, ale nie potrafiłabym się dogadać w tym języku. A ja bardzo chciałam się nauczyć polskiego, czuję, że to też jest mój język, dlatego przyleciałam tutaj. Chciałam również zobaczyć, jak wyglądają studia psychologiczne w Polsce, a także inne sfery życia. Nie przyleciałam do Polski, by studiować, lecz wziąć udział w bardzo intensywnym kursie polskiego. Swoją edukację chciałabym kontynuować w Peru, gdyż zostały mi tylko dwa lata do ukończenia studiów. 


Co było dla Ciebie najtrudniejsze w pierwszych dniach pobytu w Polsce?


Myślę, że dla każdego najtrudniejsza byłaby tęsknota. Ja bardzo tęskniłam za rodziną, za znajomymi, a nawet za jedzeniem. Choć i tak dla mnie te pierwsze dni nie były takie trudne, bo mam w Polsce rodzinę i czuję się przez nich kochana i wspierana. Brakowało mi jednak znajomych w moim wieku. Przyleciałam do Polski w lipcu, a kurs zaczynałam dopiero w kolejnych miesiącach.


W jaki sposób uczyłaś się języka polskiego?


Jeszcze przed rozpoczęciem kursu bardzo dokładnie przysłuchiwałam się rozmowom mojej rodziny. Rozumiałam połowę albo nawet mniej, ale byłam wszystkiego ciekawa, dopytywałam mamy: „Ale co to znaczy? Co oni mówią?” Oglądałam reklamy i czytałam wszystkie napisy, które widziałam na ulicy (śmiech). Kiedy rozpoczęłam kurs, starałam się go maksymalnie wykorzystać. Uczyłam się z książek, dużo wynosiłam z lekcji – mamy naprawdę wspaniałe, cierpliwe nauczycielki. Sporo uczyłam się także w domu. Mieszkam z wujostwem i rozmawiam z nimi po polsku. Pomagają mi, gdy, na przykład, nie umiem właściwie odmienić słowa przez przypadki. Moja rodzina robi wszystko, bym mówiła po polsku jeszcze lepiej. Na kursie są ludzie z różnych krajów – z Turcji, Chin, Hiszpanii, Brazylii, Japonii czy Ukrainy. W wolnym czasie możemy rozmawiać po angielsku, ale i tak staramy się komunikować w języku polskim. Ci, którzy mówią lepiej, starają się pomagać tym, którzy nie radzą sobie tak dobrze. To jest super. W czwartym miesiącu nauki zaczęłam czytać pierwszą książkę napisaną po polsku. Bardzo się cieszyłam, gdy udało mi się ją ukończyć. Myślę, że to czytanie również bardzo mi pomogło. Lubię pisać, więc prowadzę także bloga, którego staram się pisać po polsku.


Opowiedz, proszę, coś więcej na temat Ogólnopolskiej Olimpiady Języka Polskiego dla Cudzoziemców, w której zajęłaś II miejsce. Jak się do niej przygotowywałaś? Jak wyglądały zadania?


Olimpiada była dla mnie wielką niespodzianką! Zarówno to, że zostałam zaproszona do udziału, jak i same zadania. Nie wiedziałam, jak będą wyglądać testy, nie dano nam żadnych zagadnień. Tym bardziej wielkim zaskoczeniem był dla mnie fakt, że zajęłam drugie miejsce. Nie wiedzieliśmy za bardzo, jak się przygotowywać, więc po prostu podczas naszych lekcji dużo rozmawialiśmy, czytaliśmy i pisaliśmy - staraliśmy się dać z siebie wszystko. Olimpiada składała się z dwóch testów – ustnego i pisemnego. Ten drugi poszedł mi nieco gorzej, byłam zmęczona po siedmiogodzinnej podróży. Pojawiła się gramatyka, czytanie ze zrozumieniem oraz pisanie. Natomiast część ustna polegała na wypowiedzeniu się na dany temat. Bardzo podoba mi się inicjatywa olimpiady. Przede wszystkim można podszkolić swój polski, lecz także zorientować się, jaki jest nasz poziom. Poza tym dzięki tej olimpiadzie poznałam ludzi, którzy są w takiej samej sytuacji jak ja. Zostawili wszystko, zostawili swój kraj, swoich bliskich. Są tutaj, by zacząć nowe życie, mają podobne doświadczenia. Po olimpiadzie spotkaliśmy się ponownie i było to naprawdę miłe spotkanie. 


Co Ci się najbardziej podoba w naszym kraju?


To trudne pytanie. Nie dlatego, że nic mi się nie podoba. Ja po prostu nie czuję się w Polsce tak obco. Ze względu na to, że moja mama pochodzi z Polski, od małego miałam do czynienia z polskimi tradycjami. Na przykład na święta Bożego Narodzenia jedliśmy w Peru to, co wy jecie w Polsce. Czuję się tutaj po prostu jak w domu. Ale gdybym miała wybrać, co mi się najbardziej podoba… Lubię wasze jedzenie, niektóre zwyczaje. Jednak najbardziej podoba mi się to, jacy tutaj są ludzie. Co prawda mogę mówić jedynie o swoich doświadczeniach, mojej rodzinie i znajomych, ale w Polsce poznałam naprawdę kochanych, otwartych ludzi, którzy robią wszystko, bym czuła się tu jak w domu. Oczywiście podoba mi się też wasz język. Polski to trudny język, ale uwielbiam słuchać, jak brzmi. Może nie nauczyłam się go, jak byłam mała, ale słuchałam m.in. jak moja mama rozmawiała z dziadkami przez telefon. Po prostu jak słyszę polski, to czuję takie ciepło w sercu. A tak swoją drogą to bardzo podoba mi się, jak w Polsce traktowani są studenci, zdecydowanie lepiej niż w Peru. Świetna jest chociażby możliwość mieszkania w akademiku czy udziału w różnych szkoleniach. Co więcej myślę, że w Polsce jest bardzo czysto, wszystko jest lepiej zorganizowane i bardziej punktualne niż w Peru. Jest też większa kultura. Czuję się w Polsce bezpiecznie.


A czego Ci w Polsce najbardziej brakuje, za czym tęsknisz?


Najbardziej brakuje mi mojej rodziny i znajomych. Tęsknię też za peruwiańskimi przysmakami (naprawdę polecam peruwiańskie jedzenie! W Sopocie jest cudowna peruwiańska restauracja, jeśli jesteście ciekawi). Brakuje mi także latynoskiej muzyki. W polskich klubach czasami puszczą jakieś dwie albo trzy piosenki latino np. „Bailando”. Wtedy z koleżankami szalejemy i ogromnie się cieszymy. Byłoby super, gdyby powstała jakaś dyskoteka puszczająca tylko muzykę latino. W Ameryce Południowej bardzo dużo tańczymy i przyznaję, że w Polsce mi tego brakuje. Kolejna rzecz… przytulanie. Nie mówię, że wy w Polsce się nie przytulacie. Ale my w Peru przytulamy się więcej. Kiedy kogoś poznajemy, to nie podajemy ręki, tylko przytulamy albo dajemy buziaki w policzki. Nie twierdzę, że w Polsce złe jest to, że rzadziej się przytulacie. Po prostu tutaj jest inaczej. 


Zdarzało Ci się spotkać z aktami nietolerancji ze strony Polaków?


Ja tego raczej nie odczułam, ale moi znajomi tak – niektórzy Polacy myślą stereotypowo. Słyszałam o tym, że wielu Polaków sądzi, że ludzie z danego kraju np. nie kąpią się albo kradną. Według mnie to głupie. Przecież wiadomo, że w każdym kraju są ludzie dobrzy i źli i to, że jesteś z danego kraju, nie znaczy, że posiadasz jakąś specjalną cechę, jesteś w jakiś sposób naznaczony. Zdarza się, że Polacy patrzą na obcokrajowców inaczej, dziwnie. Kiedy do Peru przyjeżdżają cudzoziemcy, robimy wszystko, by czuli się jak w domu. Zapraszamy ich na nasze przyjęcia, oprowadzamy ich. W Polsce brakuje tej otwartości i tolerancji. Byłoby wspaniale, gdyby studenci – ale też inne osoby – były milsze dla obcokrajowców. Zwykle kiedy poznawałam w Polsce nowe osoby, było im wszystko jedno, czy mają do czynienia z cudzoziemką, czy nie. Ale uważam, że Polacy powinni jeszcze bardziej postarać się, by ludzie z innych krajów czuli się w Polsce dobrze. Raz spotkałam pijanego mężczyznę, który śmiał się z tego, jak mówię po polsku. Nie przejmuję się tym. Dla mnie to głupoty. W Peru, gdy ktoś nie mówi po hiszpańsku, nie śmiejemy się z niego, ale cieszymy się, gdy chce się uczyć nowego języka. Na szczęście nie spotkałam się z innymi aktami nietolerancji.

Jakie jest Twoje ulubione miejsce w Toruniu?

Na pewno bulwar! Uwielbiam naturę, wszelkie rzeki, morza, oceany. Nie zliczę, ile razy siedziałam nad Wisłą. To zdecydowanie moje ulubione miejsce. Bardzo podoba mi się też na szczycie Wieży Ratuszowej.


Jak często wracasz do Peru?


Odkąd przyleciałam do Polski w lipcu zeszłego roku, nie byłam jeszcze w Peru. Za dwa miesiące wracam do kraju, by dokończyć studia, ale później planuję przylecieć ponownie do Polski. 


Czy Machu Picchu jest warte odwiedzenia czy raczej przereklamowane?


Machu Picchu jest zdecydowanie warte odwiedzenia! To jest po prostu niesamowite miejsce. Ja byłam tam już trzy razy. Fakt, jest trochę drogo, ale naprawdę warto zobaczyć to miejsce choć raz w życiu. To mieszanka gór z dżunglą, historii i kultury z naturą. Naprawdę zadziwia mnie, jak ludzie mogli wznieść takie wspaniałe budowle, które przetrwały do dziś. Moja polska rodzina pojechała zobaczyć Machu Picchu i byli zachwyceni! Ale o ile Machu Picchu jest dobrze reklamowane, o tyle samo Peru już nie. W moim kraju jest dużo pięknych miejsc chociażby rysunki z Nazca, stolica Lima, jezioro Titicaca czy Cuzco, ale mówi się głównie o Machu Picchu.  Jeśli ktoś chce się dowiedzieć więcej o miejscach wartych odwiedzenia w Peru, jestem do dyspozycji. 


Chciałabyś zostać w naszym kraju na stałe?


Nie mówię ani tak, ani nie, bo jeszcze nie wiem. Zobaczymy, jak to się wszystko potoczy. Ale myślę, że zostanie w Polsce na stałe jest jak najbardziej możliwe. Myślałam o tym, by wrócić do Polski, żeby studiować psychologię albo inny kierunek bądź pracować. W Polsce mam rodzinę, jestem bardzo ciekawa polskiej kultury. 


Co możesz doradzić osobom, które chcą przenieść się na jakiś czas do innego kraju, ale się boją?


Nie ma się czego bać. Nie, no żartuję. Jest się czego bać. Jesteśmy ludźmi i zawsze się czegoś boimy. Ale warto się odważyć. To będzie niezapomniana przygoda. Po pierwsze uważam, że taki wyjazd do innego kraju pozwala nam szybciej dojrzeć. Uczymy się rzeczy, których pewnie nie nauczylibyśmy się tak szybko w domu z mamą i tatą, nie wychodząc z naszej strefy komfortu. Po drugie można zobaczyć, jak wygląda inna kultura i stać się dzięki temu bardziej otwartym. Po trzecie to szansa na poznanie ludzi z innych krajów. Nawet jak wrócicie do domu, to będziecie mieli znajomych w wielu innych państwach. Bardzo polecam taki wyjazd, chociażby na rok. I jeszcze jedna sugestia… warto żyć jak najbardziej się da. Brać wszystko, co życie daje. 


Serdecznie dziękuję Natalii za to, że znalazła czas, by odpowiedzieć na moje pytania.
Miłego weekendu!
Sara

środa, 24 maja 2017

Jeden dzień z… Anią




Spotkanie z Anią z Warszawy, z którą znałyśmy się do tej pory tylko przez Internet, zainspirowało mnie do stworzenia nowego cyklu. Chciałabym, aby posty z serii "Jeden dzień z…" pokazywały czas spędzony z ważnymi dla mnie osobami – nasze ulubione miejsca, rozrywki, potrawy… Wyjdzie w praniu, jak takie teksty mogłyby wyglądać.
Z Anią spędziłyśmy fantastyczny, pełen śmiechu dzień w Toruniu. To była druga wizyta Ani w moim mieście, ale nasze pierwsze spotkanie. Poznałyśmy się dzięki blogowi.
W minioną sobotę Ania spacerowała po starówce i toruńskich bulwarach ze swoją znajomą z "Jaka to melodia". Dlatego ja, w niedzielę, dla odmiany zabrałam ją do Centrum Nowoczesności Młyn Wiedzy. :)


Młyn Wiedzy to coś w stylu Centrum Nauki Kopernik w Warszawie. Na różnych wystawach możemy nie tyle podziwiać eksponaty, co się nimi bawić, dotykać je, a nawet siadać na nich, kłaść się albo zmieniać je. Po raz pierwszy odwiedziłam to miejsce 2,5 roku temu, o czym pisałam oczywiście na blogu. Nie ciągnęło mnie tam ponownie, ponieważ sądziłam, że pewnie niewiele się zmieniło. Jednak gdy Ania zaanonsowała swój przyjazd, pomyślałam, że takie interaktywne centrum może jej się spodobać. Trafiłyśmy szczęśliwie, ponieważ akurat 21 maja wszystkie bilety to Młyna Wiedzy kosztowały zaledwie 9zł. Jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że powtórzyły się może dwie wystawy, natomiast reszta była nowa. Bardzo mnie to  ucieszyło. Bawiłyśmy się na wystawach o wodzie, chemii, biologii, astronomii, a także na wystawach na temat kreatywności i matematyki. Spacer po Młynie Wiedzy może nieźle zmęczyć, budynek liczy kilka pięter. Ale czułyśmy, że dobrze spożytkowałyśmy te 9zł. :D Zrobiłyśmy mnóstwo zabawnych zdjęć i bawiłyśmy się jak dzieci. A przy okazji czegoś się nauczyłyśmy!


Po Młynie Wiedzy przyszedł czas na obiadek w Pierogarni. Ja zajadałam się pierogami sernikowymi, a Ania plackami. Razem cieszyłyśmy się, gdy z głośników poleciała piosenka Bajmu.

Najedzone zajrzałyśmy do sklepu z piernikami oraz do sklepiku z pamiątkami, by kupić… pocztówki oczywiście!
Kolejnym punktem programu było Planetarium. Towarzyszył nam również mój chłopak. Ostatni raz w toruńskim Planetarium byłam jako dziecko, pamiętam, że było to niezwykłe przeżycie. Dlatego bardzo cieszyłam się na seans, Anna i Maciek również. ;) Obejrzeliśmy projekcję na temat życia na innych planetach. Bardzo inspirująca i dająca do myślenia. Moim ulubionym momentem podczas spektakli w Planetarium są zdecydowanie chwile, w których niebo z gwiazdami porusza się bardzo szybko, przez co widzowie odnoszą wrażenie, że… lecą. 
Podczas wizyty w Toruniu nie można nie zajrzeć do Lenkiewicza. To kultowa wręcz lodziarnia. Długie kolejki, wielkie porcje, ciekawe smaki i… no, trochę dobijające ceny. Od tego roku 4,50zł za gałkę. Ale jaka to jest gałka! Ogromna porcja. Ja skusiłam się na lody o smaku czekolady deserowej i – rzecz jasna – pistacji. Ania wybrała lody truskawkowe i śmietankowe (chyba dobrze pamiętam :D). Spacerkiem dotarłyśmy do Łuku Cezara, sprzedałam Ani ciekawostkę dot. pierwszego polskiego wydania "Pana Tadeusza", które zostało wydrukowane… w Toruniu! Posiedziałyśmy chwilkę nad Fontanną Cosmopolis tuż przy tzw. Harmonijce czyli Wydziale Humanistycznym, na którym spędzam kilka dni w tygodniu.
W końcu zabrałam Anię do Doliny Marzeń – najśliczniejszego parku w Toruniu. Zrobiłyśmy sobie minisesję zdjęciową. Niedługo potem przyszedł czas na to, by się pożegnać…


Świetnie czułam się w roli przewodnika i cieszyłam się, że mogę komuś pokazać moje ukochane miasto. Toruń zauroczył Anię. Myślę,  że z chęcią powita ją ponownie. ;)
Dziękuję za odwiedziny, Aniu! 
Co sądzicie o Toruniu? 
Buziaki! 
Sara

sobota, 20 maja 2017

Mój ranking stolic europejskich #2



Dziś wszystko będzie jasne. Co jest na pierwszym miejscu, a co tuż za podium? Która stolica skradła moje serce?


W poprzednim poście rozwodziłam się na temat mojego marzenia. Zdradziłam również, jakie miasta znalazły się na końcu mojego subiektywnego rankingu odwiedzonych przeze mnie stolic europejskich. Dziś czas na pozostałe miejsca.


9. Sztokholm, Szwecja, sierpień 2014. Odnoszę wrażenie, że ta stolica otworzyła pewną epokę. Odkąd wygrałyśmy z mamą bilety na prom, co roku odwiedzamy jakąś stolicę (ewentualnie dwie ;)). Stało się to fantastyczną tradycją. Z niecierpliwością wyczekujemy tych wyjazdów, planujemy je, odkładamy pieniążki… Sztokholm to stolica wyjątkowa, bo otoczona wodą. To mi się bardzo podobało, dodawało miastu niezwykłego klimatu. I mimo że w Sztokholmie wisiałam do góry nogami na roller coasterze i bawiłam się jak dziecko w Junibacken, to muszę przyznać, że widziałam ładniejsze stolice.

8. Ryga, Łotwa, kwiecień 2017. Naprawdę, żadna stolica chyba tak mnie nie zaskoczyła jak Ryga. Moja ciocia skutecznie zniechęciła mnie do tego miasta, mówiąc: "w nocy g*wno widać, w dzień g*wno do oglądania". Tymczasem Ryga okazała się po prostu bardzo ładna. Ciekawa architektura, bardzo różnorodna, piękne bulwary, obiekty przypominające te w wielkich metropoliach… A to wszystko na Wschodzie. No kto by pomyślał! W dodatku z M. o wiele lepiej dogadywaliśmy się podczas tej podróży, co również wpłynęło na moje miłe wspomnienia. 

7. Londyn, Wielka Brytania, marzec 2014. Z Londynem mam pewien problem. Wszyscy się nim zachwycają. A mnie najbardziej w tym mieście wcale nie podobał się Big Ben, Tower Bridge czy Pałac Buckingham. Najlepiej bawiłam się w muzeum figur woskowych Madame Tussauds. Chciałabym zajrzeć do tego muzeum również w innym mieście. Londyn jest dość wysoko w rankingu także dlatego, że lecąc do tego miasta, spełniłam swoje marzenie. Z naciskiem na "lecąc". Podróż samolotem była moim wielkim marzeniem.

6. Watykan, Watykan, lipiec 2013. W mieście tym (i kraju) byłam przy okazji cudownej podróży po Włoszech. Z Watykanem kojarzy mi się m.in. mój prześmieszny ubiór, w którego skład wchodziły białe legginsy z koronką… Musiałam mieć zasłonięte kolana i pech chciał, że przez cały dzień chodziłam po Rzymie ubrana jak klaun. Pamiętam również bardzo długą kolejkę do wejścia do Bazyliki św. Piotra. Wydaje mi się, że nie ma możliwości, by ogromny Plac św. Marka i sama bazylika nie zrobiły na kimś wrażenia.

5. Paryż, Francja, wrzesień 2016. Jestem zdziwiona, że umieściłam Paryż tak wysoko. Ale to wszystko przez Nią. Przez tę Damę. Stalową. Pamiętam trzy takie momenty, gdy nogi się pode mną ugięły podczas zwiedzania. Po wyjściu z autobusu w Nowym Jorku. Po wyjściu z autobusu w Paryżu. I po wyjściu z metra… zaraz zdradzę gdzie. Wieża Eiffla mnie zachwyciła. Wiem, że niektórzy widzą w niej kupę stali, ale ja odczuwałam niebywałą radość, że w końcu mogę zobaczyć ten symbol Francji na własne oczy. Zakochałam się tez w Sacre Coeur i w całej dzielnicy Montmartre. I choć architektura Paryża jest dość niespójna, a miejscami było brudno – uległam Paryżowi i się do tego przyznaję!

4. Budapeszt, Węgry, marzec 2016. Podróż za 2zł, połączenie Pragi i Wiednia… Budapeszt spodobał mi się, pomimo tego że zwiedzałam go w zimowej kurtce i znienawidziłam węgierski. Chociaż obejrzałam większość zabytków wartych zobaczenia w tej stolicy, czuję, że gdyby znów trafiła się okazja, by jechać do Budapesztu, to nie wahałabym się zbyt długo. Budapeszt wyglądał bajecznie po zmroku – od tej pory z mamą uwielbiamy oglądać miasta również wieczorem.

3. Rzym, Włochy, lipiec 2013. Tłoki i złodzieje nie zniechęciły mnie do Rzymu. Cudowna architektura, słoneczna pogoda i pyszne jedzenie wygrały. To właśnie wychodząc z metra w tej stolicy, nogi się pode mną ugięły. Zobaczyłam Koloseum. Nieważne, że otaczały je rusztowania. Coś czuję, że mojej mamie spodobałby się Rzym.

2. Praga, Czechy, sierpień 2009 i jeszcze inne lato. Polacy mają szczęście, że Praga jest tak blisko. To cudowne miasto. W poprzednim poście pisałam, że mam do niego sentyment, bo była to pierwsza zagraniczna stolica, którą odwiedziłam, w dodatku dwukrotnie. Praga zachwyca swoją architekturą. Mnie zachwyciła też lodami i słońcem. Możliwe, że gdybym pojechała tam zimą, stolica Czech byłaby w rankingu niżej… Ale jest, jak jest.

1. Wiedeń, Austria, sierpień 2015. Wiedeń nie jest najpopularniejszym kierunkiem podróży. Nie jest marzeniem większości ludzi jak Paryż, Londyn czy Nowy Jork. Jadąc do Wiednia, bardzo się ekscytowałam, ale bez bicia przyznaję – nie sądziłam, że ta stolica zasłuży na złoto. Tymczasem Wiedeń – mimo że zwiedzałam go po marnych 2 godzinach snu w autokarze – okazał się po prostu przepiękny. Majestatyczny, iście królewski. W Wiedniu podobało mi się wszystko, począwszy od Hoffburgu i ogrodu różanego, poprzez Hundertwasserhaus i Schönbrunn, na pandach i słonecznej pogodzie skończywszy. Właśnie w Wiedniu spełniłam kolejne ze swoich marzeń – zobaczyłam na żywo pandy! To była wielka radość. Zdradzę Wam, że Wiedeń jest również na pierwszym miejscu rankingu stolic mojej mamy.

I to już koniec.

Żart. To oczywiście nie koniec zwiedzania stolic. :D

W którym z tych miast byliście? Które podobało Wam się najbardziej?

Przypominam, że w poprzednimpoście znajdziecie miejsca od 14. do 10.

Życzę Wam wielu wspaniałych podróży! 
Sara