Styczeń okazał się zaskakującym
miesiącem. Gdyby ktoś mi powiedział, chociażby w grudniu, że tak będą wyglądać
moje pierwsze tygodnie nowego roku, zaczęłabym się śmiać i dziwić. Styczeń
bowiem przyniósł ze sobą zarówno przemiłe niespodzianki i sytuacje, jak i
niezbyt przyjemne momenty. Jak przetrwałam to wszystko?
Wyszło super…
W styczniu zaangażowałam się w
badania nad dyskalkulią. Moim zadaniem było motywowanie dzieci, gdy odbywają
treningi, oraz zapisywanie ich wyników. Ten cały proces uświadomił mi, że:
a) zdolności matematyczne są wrodzone.
Oczywiście można je ćwiczyć, ale jeśli ktoś nie urodził się z odpowiednimi
umiejętnościami matematycznymi, to istnieje niewielka szansa, że opanuje je w
takim stopniu jak osoba, która z takim talentem przyszła na świat.
b) dyskalkulia jest faktycznym
problemem, niewymyślonym, lecz realnym
c) współpraca z dzieciaczkami to
coś, na czym chciałabym się skupić. :)
O ile czasami z treningami były
drobne zamieszania, to cieszę się, że mogłam zaangażować się w ten projekt i
jestem pewna, że moja przygoda z nim nie skończy się na kilku odbytych treningach.
W styczniu dostałam też pewne... wiadomości. Myślę, że niebawem będę mogła napisać Was o tym więcej. ;)
Czy wspominałam Wam, jak spędziłam pierwszy dzień stycznia? Otóż słuchałam dwunastogodzinnej listy w radiu. To był mój pierwszy Nowy Rok z TOPem wszech czasów i… jestem pewna, że nie ostatni. Jasne, jak puszczali piosenki, których nie cierpię, to wychodziłam z pokoju, haha. Ale byłam też świadkiem pamiętnej chwili – pierwszy raz od kilku lat w trójkowym TOPIE wszech czasów nie zwyciężyła piosenka Dire Straits "Brothers in Arms", lecz "Bohemian Rapsody" zespołu Queen.
W minionym miesiącu ukazał się mój pierwszy tekst na portalu Spod Kopca. Była to recenzja filmu "Światło między oceanami" (polecam tak swoją drogą :D). Artykuł możecie przeczytać tutaj, a tutaj lajkować. Będę wdzięczna, dumna i szczęśliwa. :D
24 stycznia świętowaliśmy z M. 5 miesięcy naszego związku. Z jednej strony ten czas zleciał bardzo szybko, z drugiej – mam wrażenie, jakbyśmy znali się od zawsze. 154 dni razem uczciliśmy w Centrum Sztuki Współczesnej na wystawie World Press Photo (o której więcej pisałam tutaj), w pizzerii i w kawiarni na deserku. :D
Wyszło trochę gorzej…
Zupełnie nie spodziewałam się, że
autobus linii nr 14 będzie tak zatłoczony. Jeny, zatłoczony to eufemizm. On był
zawalony ludźmi, bagażami, totemami i ciul wie, czym jeszcze. Mnie przypadło
zaszczytne miejsce przy drzwiach. No i te drzwi stały się przyczyną spuchniętej
stopy i przeklętego bólu. Ale już mogę chodzić. Na szczęście.
W tym roku nie kwestowałam na rzecz WOŚP. Ta sprawa jest dla mnie dość… niesmaczna. Głupio wykłócać się o to, by być wolontariuszką, więc tego nie zrobiłam. Jednak fakt, że kierowniczka sztabu przeoczyła zgłoszenie mojej mamy i moje, jest dla mnie przykry. Tym bardziej że wszystko wysłałyśmy o czasie… Mam nadzieję, że do takiej sytuacji nie dojdzie w przyszłym roku.
Nie będę Wam już nic pisać o
nauce o sesji, bo to wcale nie jest ciekawe. :D
Jak będziecie wspominać pierwszy
miesiąc 2017 roku?
Życzę Wam, by luty był bardziej
pogodny!
Sara
Sesja nie jest ciekawa? Pierwsza sesja jest zawsze najciekawsza...
OdpowiedzUsuńU mnie wszystko kręci się wokół córeczki, dlatego bardzo ważny a jak ekscytujący był fakt, gdy na początku roku zauważyłam u niej dwa malusie ząbki :D