W piątek, 4 stycznia, w escape roomie "To nie pokój" w Koszalinie doszło
do tragedii. W pomieszczeniu wybuchł pożar, zginęło pięć młodych dziewczyn, a
mężczyzna, prawdopodobnie pracownik, został ranny.
To wydarzenie bardzo mną wstrząsnęło. Escape roomy są ważną
częścią mojego życia, uwielbiam je odwiedzać, większość z nich recenzuję na blogu oraz na portalu lock me. Pożar w Koszalinie skłonił mnie do refleksji i
wywołał dyskusję w moim domu. Czy escape roomy to bezpieczne miejsca?
Zacznę konkluzją. Mimo tragedii, która wydarzyła się w
Koszalinie, nie przestanę odwiedzać escape roomów. Mam tylko nadzieję, że
rządzący przejrzą na oczy i uświadomią sobie, że coś takiego, jak escape room
istnieje i zostaną wprowadzone zasady ujednolicające powstawanie takich miejsc.
Jak zwykle wyglądają
escape roomy?
Bardzo często znajdują się one w starych kamienicach. Pokoje
bywają małe i ciasne. W większości firm odwiedzający są zamykani w
pomieszczeniu na klucz i ich zadaniem jest znalezienie klucza do drzwi. Tylko w
nielicznych escape roomach, w jakich byłam, widziałam tzw. wyjście
ewakuacyjne. W części twórcy umieścili
przycisk awaryjny, który naciskamy w razie nagłych wydarzeń. W pozostałych nie
ma nic.
Jak wygląda
monitoring i kontakt z obsługą?
I znów – to zależy od firmy. Oczywiście zawsze musi być
jakiś kontakt z pracownikami, chociażby po to, by otrzymywać podpowiedzi albo
zasygnalizować, że ktoś musi skorzystać z toalety. Czasami odbywa się on przez
krótkofalówkę, czasami przez interkom. W escape roomach znajdują się kamery. A
zatem pracownicy mogą śledzić, co się dzieje w pomieszczeniu, w którym momencie
rozgrywki są gracze. Niekiedy mogą ich również usłyszeć – jednak nie jest to
regułą.
Problemy
Problemów z bezpieczeństwem w escape roomach jest kilka.
Podstawowy – w tego typu miejscach zgoda straży nie jest wymagana. Kolejny
– pokoje często tworzone są w piwnicach, starych budynkach, z których ewakuacja
nie jest prosta.
W związku z zamykaniem drzwi na klucz nie możemy uciec z escape
roomu w każdej chwili. Zatem w momencie – dajmy na to - pożaru musimy
zaalarmować obsługę, która następnie otworzy nam drzwi. Jednak i z tym bywają
problemy. Zdarza się bowiem tak, że pracownicy zajęci są akurat innymi gośćmi i
w danej chwili nie śledzą monitoringu. Sama odwiedziłam toruński escape room, w
którym niemiłosiernie irytował nas fakt, że gdy przez krótkofalówkę prosiliśmy
o wskazówki, otrzymywaliśmy podpowiedzi do zadań, które już wykonaliśmy albo
pracownicy wprost pytali nas, na jakim etapie jesteśmy. Nie śledzili więc uważnie naszej rozgrywki.
Rozwiązania?
Według mnie taka tragedia, jaka wydarzyła się w Koszalinie,
powinna skłonić do refleksji zarówno ustawodawców, jak i właścicieli escape
roomów. Co można by zrobić, by poprawić bezpieczeństwo w takich miejscach?
- nie zamykać drzwi na klucz. Niech odnaleziony na końcu
rozgrywki klucz będzie zaledwie symbolicznym zwycięstwem.
- zamontować czujniki dymu lub tryskacze przeciwpożarowe (co
byłoby dość kosztowne), zaopatrzyć pomieszczenia w gaśnice
- w pokojach powinno znajdować się wyjście awaryjne, takie,
z którego można skorzystać w każdej chwili
- pokoje nie powinny znajdować się w innym budynku niż
obsługa. Niestety, takich pokoi powstaje coraz więcej. Są one tworzone w
sąsiednich budynkach, w piwnicach, a nawet trzy minuty drogi od właściwej
siedziby. Pomyślcie o
tym, ile cennego czasu straci pracownik na dotarcie do pomieszczenia z
zagadkami…
Od soboty, 5 stycznia, mają się rozpocząć kontrole we
wszystkich escape roomach w kraju. Obecnie w Polsce istnieje ponad 1000 pokoi w ok. 350 firmach.
Jaka przyszłość czeka escape roomy w Polsce po tragedii w Koszalinie? Czy część
zostanie zamknięta? Czy ludzie będą bali się odwiedzać takie miejsca? A może,
ze względu na wzmożone kontrole bezpieczeństwa i bardziej restrykcyjne warunki,
wzrosną ceny (a escape roomy już teraz nie są tanią rozrywką…).
Sara
Świetnie napisany wpis. Czekam na wiele więcej
OdpowiedzUsuń