Dziś będzie post z cyklu ponarzekam
sobie, a co tam! Sportem narodowym Polaków nie są wcale skoki narciarskie,
tylko narzekanie. To ja dzisiaj trochę potrenuję. ;) Opowiem Wam o tym, jak
szukałam miejsca, do którego mogłabym się wybrać zimą.
Jesień i zima to dla mnie bardzo trudne
okresy. Powrót na studia, niskie temperatury, aż w końcu śnieg, który powoduje,
że chce mi się płakać na samą myśl o prowadzeniu samochodu. Zima mnie
przygnębia również dlatego, że wtedy rzadko gdzieś wyjeżdżam. Co roku
powraca ten sam problem – poza sezonem bilety lotnicze są najtańsze. Tylko że
jest zimno. I szybko robi się ciemno. I co zrobić z tym fantem?
Spędziłam kilka dni, szukając biletów
lotniczych na listopad bądź grudzień. A potem zaczęłam od początku. I znowu. I
po tygodniu znów. Oczywiście znalazłam bilety za 19 zł. Ale co z tego? Ano to,
że sam bilet za 19 zł to jest nic.
Niestety, Toruń jest tak niefortunnie
położony, że do najbliższego lotniska z prawdziwego zdarzenia (czyli Bydgoszczy
nie liczymy), są co najmniej 2,5 godziny drogi busem. Szybciej byłoby
oczywiście samochodem, ale przecież ja, cienias, nie ruszam się dalej niż 50 km
za miasto. A zimą? To najlepiej w ogóle bym się nie ruszała z domu. A zatem
loty o godzinie 6, 7 czy nawet 10 często nie wchodzą w grę, bo jak dojechać?
Pewnie, są busy o 2 w nocy, ale w busach spać nie potrafię. O tym, jak wygląda
moje zwiedzanie po nieprzespanej nocy krążą już legendy (jeśli słyszeliście o
dziewczynie, która prawie zasnęła pod wiedeńskim Hoffburgiem na ławce – tak, to
byłam ja).
Tak samo kłopotliwe są późne loty
powrotne do Polski. Jeśli samolot ląduje o 22 w Warszawie, nie ma opcji, by
dostać się tego samego dnia do Torunia. Kolejny transport dopiero po 5 rano. A zatem godziny lotów i konieczność
dojazdu na lotnisko potrafią nieźle człowieka dobić.
Gdy nie znalazłam żadnych superokazji
ze świetnymi godzinami wylotów, przylotów i dojazdów do krajów, w których o tej porze
roku jest stosunkowo ciepło, zmieniłyśmy strategię. Polecimy gdzieś na jarmark
świąteczny! I tu zaczęły się kolejne
schody: albo jarmark czynny dopiero od połowy grudnia, gdy w handlu moja mama
nie dostanie już urlopu, albo jarmark mogłybyśmy obejrzeć, ale w pierwszej
połowie dnia, gdy jest jasno…
W końcu, gdy ani Mediolan, ani Kopenhaga,
ani Oslo nie wypaliło, stwierdziłyśmy, że pojedziemy… do Wrocławia. I tu kończy
się narzekanie. Bo we Wrocławiu odwiedzimy jeden z najpiękniejszych i
największych jarmarków bożonarodzeniowych w Polsce. Co więcej, pójdziemy do
Afrykarium, czyli spełnię moje małe marzenie i zobaczę kotiki (to takie foki,
ale z uszami). Cieszę się, że wyjadę z Torunia chociaż na trochę, bo to bycie w
jednym miejscu mnie dobija. Ciągle powtarzam, że muszę zmienić otoczenie. Na
dzień, na dwa, na chwilę. Odetchnąć. Przeżyć coś. Odrutynić się.
Jestem ciekawa, czy Wy podróżujecie
zimą?
Sara
Ja wybieram się na jarmark do Drezna. W necie jest wiele ofert na weekendowe wyjazdy autokarem z różnych miast Polski do wielu miast w Niemczech, do Wiednia czy Pragi. Wyjeżdżamy w piątek w nocy a wracamy w niedzielę nad ranem. w sobotę cały dzień zwiedzamy i po południu do wieczora jesteśmy na jarmarku. Koszt to ok 200zł więc mega się opłaca. :D
OdpowiedzUsuńW Pradze i w Wiedniu już byłam, więc tego nie rozważałam. Ale faktycznie dobra oferta :) oprócz tego że jedzie się nocą, co u mnie nie wchodzi w grę, bo nie potrafię zasnąć w busie. :/
Usuń