Czasami zastanawiam się, dlaczego człowiek świadomie decyduje się na coś, co może spowodować, że zawartość jego żołądka wyląduje na znajomym obok, że przez następne kilkanaście minut będzie trząsł się ze strachu, przedtem zdarłszy sobie gardło podczas wykrzykiwania przekleństw we wszystkich językach. Dla udowodnienia sobie, iż nie jest tchórzem, dla zabawy (zabawy?!), dla chwili adrenaliny?
Takie psychologiczne dywagacje.
Ja kocham lunaparki i nie mogłam pominąć sztokholmskiego Gröna Lund! Chociaż miałyśmy z mamą wcale tam nie iść... Kolejna atrakcja, która nie była częścią pierwotnego planu. Czyżby to kolejny powód pokazujący, iż nie warto nic planować, bo i tak wyjdzie inaczej? :)
Dzięki karcie sztokholmskiej, o której napiszę trochę więcej w poście podsumowującym moją wycieczkę do Szwecji, mogłyśmy wchodzić do naprawdę wielu miejsc. Wchodzić to jest adekwatny czasownik w tym miejscu. Okazało się, że owszem, do wesołego miasteczka możemy wejść za okazaniem karty, ale... tylko wejść. Za wszystkie atrakcje trzeba płacić. Chciało mi się śmiać, że to zupełnie jak w Polsce, w której płacimy zarówno za wstęp do lunaparku, jak i za każdą karuzelę z osobna. To był trochę nieprzewidziany wydatek. W pierwszym momencie postanowiłam, że wybiorę sobie jeden rollercoaster (moja ulubiona atrakcja :)), w drugim momencie trochę stchórzyłam, w trzecim stwierdziłam, że szkoda kasy, a w czwartym już kupowałam kupony na jedną z kolejek. Okazało się, iż jest to jedna z - w porządku, użyję tego słowa - najstraszniejszych atrakcji w Gröna Lund. Gdy pracowniczka parku rozrywki zapytała mnie, czy jestem gotowa, odparłam, że... nie jestem pewna. Ale na fotelu usiadłam. Miejsce obok mnie zajmowała dużo młodsza dziewczynka (ona, w przeciwieństwie do mnie, chyba nie krzyczała, ale pomińmy to). Chwila oczekiwania aż karuzela ruszy (pisząc to, mam wrażenie, że wszystkie moje mięśnie się spinają, jakbym przeżywała to jeszcze raz). Najpierw powolny wjazd do góry. Nie tylko żołądek podszedł mi do gardła, ale także trzustka, wątroba i pozostała zawartość mojego organizmu. Później, kiedy mama zobaczyła mnie całą, stwierdziła, że wyglądałam na przerażoną. Serio?! Niemożliwe. :)
W końcu... ruszyliśmy. Zamknęłam oczy i krzyczałam, w tym samym czasie zwisając do góry nogami, obracając się i przybierając mnóstwo różnych innych, dziwnych pozycji, których nie byłam świadoma - dopiero potem zobaczyłam na filmiku, co wyczyniał ten rollercoaster...
Właściwie to żałuję, że zamknęłam oczy. Przez to miałam wrażenie, iż przejażdżka (trochę eufemizm, nie sądzicie?) trwała niesamowicie krótko, za krótko i jednak nie doświadczyłam tylu emocji, co podczas jazdy iSpeedem w Mirabilandii, na północy Włoch.
Kiedy zjawiłam się na dole, moja mama powiedziała, że to były najdłuższe minuty w jej życiu. A ja oczywiście byłam przeszczęśliwa, że nie stchórzyłam i nie wypadłam.
W czerwcu po raz kolejny wybieram się do Mirabilandii. Sama jestem ciekawa, do czego zaprowadzi mnie moja ciekawość. A do Gröna Lund może jeszcze kiedyś wrócę...
A Wy lubicie lunaparki? Które polecacie?
Pozdrawiam!
Sara
PS Tuż po naszym wyjściu z Gröna Lund zaczęło lać. Zdążyłam zażyć trochę adrenaliny przed deszczem. :)
takie zabawy niestety nie dla mnie :)
OdpowiedzUsuń_______
a u mnie?
makijaż ślubny
Ja jestem dygusem i strasznie tego żałuję.. :(
OdpowiedzUsuńkurkowo.blogspot.com
Ja bym raczej nie wsiadła na takie cudeńko ;P
OdpowiedzUsuńPodziwiam za odwagę , ja bym za nic w świecie tam nie wsiadła :P Obserwuję Cię Kochana i zapraszam też do mnie ;* http://kasjaa.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń'uwielbiam lunapark ! <3
OdpowiedzUsuńObserwujemy? Zaobserwuj i poinformuj o tym u mnie a na 100% się odwdzięczę
Poklikałabyś w link Sheinside w poście ? Z góry dziękuję <3
stay-possitive.blogspot.com
Oj nie, dziękuję takie atrakcje to nie dla mnie :) mimo szczerych chęci, nawet przy szybszej jeździe samochodem w dół mój żołądek podnosi się do góry :)
OdpowiedzUsuńja obchodzę lunaparki szerokim łukiem. bardzo szerokim. a tak poza tematem: zdjęcie Twojej mamy tak bardzo przypomina mój zeszłoroczny wyjazd do Szwecji. dokładnie ten sam kolor nieba i nasycenie wszystkich innych kolorów. dziwna to refleksja, ale może przyszła dlatego, że dokładnie rok temu sama wracałam z mojej szwedzkiej wyprawy :)
OdpowiedzUsuńTo jest TO co uwielbiam najbardziej :D niestety jedyny zagraniczny lunapark w jakim byłam to wiedeński Plater i to dawno temu... Gdybym tylko miała okazję tam być wydałabym chyba całą kasę jaką bym miała :-)
OdpowiedzUsuńWow! To jest świetne! Nigdy nie byłam w lunaparku, ale mój brat był Niemczech w Heide Park w Niemczech i po obejrzeniu jego zdjęć i filmików, mogę to miejsce polecić :D
OdpowiedzUsuńTylko 60km/h, a co powiesz na 110km/h? Taki właśnie roller coaster istnieje w Kalifornii - Viper. Jeszcze nie byłem, ale mam pocztówkę z tego miejsca, więc wiem gdzie mam go szukać i czego się spodziewać :)
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc, też byłam zdziwiona, gdy zorientowałam się, że to "zaledwie" 60 km/h - rollercoaster, którym jechałam we Włoszech podobno osiąga prędkość 120 km/h! Ale chyba muszę raz jeszcze sprawdzić, czy to prawda... 110 też brzmi przerażająco, ale jednocześnie ekscytująco. :D
UsuńZdarzyło mi się jechać czymś takim w Wiedniu. Ale powiedziałam - nigdy więcej.
OdpowiedzUsuńTakie atrakcje nie dla każdego, to fakt. Ja zaraz po zejściu z rollercoastera we Włoszech też powiedziałam nigdy więcej. Ale już kilka chwil później chciałam iść znów. Tylko czas oczekiwania w kolejce mnie odstraszył tym razem.
UsuńPozdrawiam!