Zacznę od zakończenia. Niech to,
co najważniejsze, będzie na samym początku, nie zaś w podsumowaniu. Nie znaczy to, że odradzam Wam
czytanie dalszej części wpisu, tj. relacji z Nowego Jorku – wręcz przeciwnie!
Niektórzy ludzie sądzą, że
marzenie to jakieś wyobrażenie zupełnie oderwane od rzeczywistości. Jasne,
może i niektórzy mają marzenia niemożliwe do spełnienia, bardziej
przypominające sen (a we śnie wszystko jest możliwe), niż rzeczywistość. Jednak
to mniejsza część ludzkich marzeń. Zdecydowanie więcej jest tych, które można
spełnić. Tylko że część z nich już dawno umarła. Dlaczego? Bo marzyciele się
poddali, po przestali wierzyć w swoje marzenia, bo rozleniwili się, bo stracili
nadzieję, bo spoczęli na laurach. Ludzie, tak nie można!
Dla przeciętnego człowieka lot do
Nowego Jorku brzmi trochę abstrakcyjnie. Wiza to koszt 600 złotych, bilety w
dwie strony 2000-3000zł. Poza tym trzeba to wszystko jakoś zorganizować,
znaleźć czas na taką wyprawę, przemóc się, jeśli chodzi o długie loty,
niebezpieczne Stany Zjednoczone i język angielski. To wszystko nie brzmi łatwo.
Ale czy to znaczy, że podróż do Nowego Jorku jest niemożliwa, że jeśli ktoś tak jak ja nie
urodził się w rodzinie, która śpi na pieniądzach i która ma znajomości,
to powinien od razu zrezygnować z takiego marzenia? Nie. Nie można tak. Życie
jest po to, by spełniać marzenia. A żeby je spełnić, często trzeba wykazać się
odwagą, zaradnością, gospodarnością, oszczędnością, dobrą organizacją i
pracowitością. Nadal nie brzmi łatwo, co nie? Nikt nie mówił, że droga do spełnienia
marzeń będzie prosta. Jednak… wyobraźcie sobie to szczęście, tę satysfakcję,
tę dumę, tę radość, gdy marzenia się spełnia. Gdy jest się już bardzo blisko.
Gdy w końcu się udaje. Chyba nie ma lepszych momentów w życiu niż spełnienie
długo wyczekiwanego marzenia. Moim marzeniem była wycieczka do
Nowego Jorku. Dobrych kilka lat temu nie pomyślałabym, że to marzenie spełni
się tuż po mojej osiemnastce. A jednak.
Był 18 października, chłodna
niedziela. Z Filadelfii do Nowego Jorku droga nie jest zbyt długa, zajęła nam jakieś
2 godzinki. Już kilkanaście kilometrów od centrum ujrzeliśmy niezliczone
drapacze chmur. A na Manhattanie miało być ich jeszcze więcej…
Mój aparat odmówił współpracy
prawie na samym początku wyprawy, zaczęłam więc pstrykać fotki telefonem,
prosić inne osoby, by robiły mi zdjęcia. To się nazywa pech, prawda? Być w Nowym
Jorku i nie móc robić zdjęć… Ale na szczęście później złośliwe urządzenie
magicznie ożyło.
Pierwszym punktem naszej
wycieczki była Statua Wolności. Hmm. Moje zdjęcie ze Statuą to hit tej
wycieczki. Praktycznie nie widać na niej tej ikony Nowego Jorku. Wyobraźcie
sobie, jacy byliśmy wkurzeni – być w Nowym Jorku i nie zobaczyć Statui Wolności
z bliska? Albo chociaż nie z odległości kilku kilometrów? Do Statui rzecz jasna
kursują statki. Ale my na taki nie wsiedliśmy…
Widzicie coś takiego małego po lewej stronie zdjęcia? Właśnie z takiej odległości widzieliśmy Statuę Wolności. |
A tutaj w przybliżeniu. |
Udaliśmy się za to na spacer
do 1 World Trade Center. Przyznaję, że i sam budynek 1 WTC, i monument
upamiętniający ofiary z dnia 11 września 2001 roku sprawiły, że zaparło mi dech
w piersiach i jednocześnie zaschło w gardle. Właściwie pomnik ofiar to dwa
wielkie, kwadratowe doły, w których płynie woda na wzór wodospadu. Imiona i
nazwiska wszystkich ofiar, które zginęły podczas tamtej tragicznej katastrofy
(a było ich ponad 3000…), wykute są w kamieniu okalającym te dwa ogromne
baseny, powstałe w miejscu dawnych fundamentów wież World Trade Center. Wokół
pomnika posadzono dęby, aby oddzielały to szczególne miejsce od hałasu
metropolii.
fot. Maciej Kieruzal (dziękuję!) |
1 World Trade Center |
Prawda, że pięknie odbijają się budynki w szkle? |
Tak wyglądają wspomniane przeze mnie doły/baseny. |
Po chwili zadumy dalej spacerkiem
udaliśmy się w kierunku Trinity Church, budynku zupełnie niepasującego do szklanych
drapaczy chmur. W kościele tym mieliśmy okazję zobaczyć fragment próby chóru,
prawdopodobnie gospel.
Później przyszedł czas na
przeniesienie się na plan filmu "Wilk z Wall Street". Spacerowaliśmy tą słynną ulicą,
po drodze fotografując pomnik Waszyngtona, Nowojorską Giełdę Papierów
Wartościowych i, tak jak ja, sklep Tiffany.
fot. Maciej Kieruzal |
Zmierzaliśmy w stronę South
Street Seaport. Nad wodą był czas na kolejną sesję zdjęciową.
fot. Maciej Kieruzal |
Śmiać mi się chce na samą myśl o
tym, w jaki sposób mogliśmy oglądać słynny Most
Brookliński. Do mostu nie podeszliśmy, ja zauważyłam go przez… siatkę
ogrodzeniową. Gdy inni szli dalej, ja przez ową siatkę zrobiłam zdjęcie
najsłynniejszego mostu w Nowym Jorku.
W planach był lunch w Central
Parku, ale z powodu niesprzyjającej pogody, zimna i niestosownego ubrania się
niektórych osób przywieziono nas do ekskluzywnej galerii handlowej. Była tak
ekskluzywna, że nie było w niej ławek, części uczniów usiadła po prostu przy
windzie i wyciągnęła jedzonko. Tymczasem mała grupka, w tym Sarayna i ja, udała
się do budki nowojorskiej. W mieście tym pełno jest takich jedzeniowych budek.
Jakość pożywienia może nie jest najlepsza, ale co tam, będąc w NYC, trzeba
spróbować czegoś charakterystycznego dla tego miasta. Zjadłam więc hot doga z
budki i ciepłego precla.
Wreszcie, najedzeni i trochę
ogrzani, pojechaliśmy na Times Square, jeden z najbardziej znanych placów na
świecie. Nie da się zliczyć reklam i bilbordów, które się tam znajdują. Na
Times Square wstąpił we mnie jakiś niesamowity duch. Ciągle się uśmiechałam i po prostu cieszyłam się tym, że jestem w Nowym Jorku. Nawet niezbyt
przyjemna sytuacja z naciągaczami nie zmieniła mojego nastawienia. Pewnie
jesteście ciekawi, co to za sytuacja. Do mnie i mojej koleżanki podeszło
kilkoro ludzi w kostiumach. Zaproponowali zdjęcia. Bez wahania się zgodziłyśmy.
Później zawołali o pieniądze. 20 dolarów dla każdego. Ja na to: "Mam tylko 2
dolary." I dałam pieniądze jednemu. Na szczęście nie gonili nas później ani nic
nam nie ukradli.
Na Times Square kupiłam trochę
pocztówek i drobiazgów. Poza tym zrobiłam kilkadziesiąt zdjęć. Fajną rzeczą są
czerwone schody na tym właśnie placu. Właśnie tam podeszła do mnie dziewczyna i
spytała, czy nie złożę życzeń jej znajomej, bo nagrywa filmik. Oczywiście
zgodziłam się. :D
Zakochałam się w Nowym Jorku. No
dobra, już wcześniej byłam w nim zakochana. Można uznać, że ta wycieczka była
naszą pierwszą randką. Mimo że Empire State Building i Central Park widzieliśmy
tylko przez okno, a Statuę Wolności z daleka, to i tak ogromnie, ogromnie się
cieszę, że mogłam spełnić swoje marzenie. Nie jestem zawiedziona. Ten dzień był
najlepszym punktem całej wymiany. Liczę na kolejną randkę.
Kochani, a jakie są Wasze
spełnione marzenia? Też kochacie Nowy Jork?
Uściski!
Sara
PS To post numer 400. :)
20$ dla każdego za zdjęcia? :D Troszkę chyba przesadzili... :D Ja bym od nich uciekła słysząc taką kwotę :D
OdpowiedzUsuńTak czy inaczej zazdroszczę wycieczki, ale kiedyś też przywiozę zdjęcia z tych samych miejsc! :D Jeszcze zobaczysz! :D
Oj, wierzę, że przywieziesz. :D I życzę Ci tego. :)
UsuńPodpiszę się pod Twoimi słowami i o tym samym napisałam na początku mojego nowego posta. Nie rozumiem ludzi, którzy mówią, że o czymś marzą, że chcieliby ale mówią "i tak się nie uda". Jak ktoś będzie siedzieć na 4 literach i nic z tym nie robił, to faktycznie tak będzie.
OdpowiedzUsuńAle jak pokazujesz, można spełnić marzenia i to udowodniłaś! Gratuluje Ci z całego serca i widzę, że będziesz tam pewnie wracać. ja też mam podróżnicze marzenia. Kocham Japonię i chce tam być kiedyś.
Ale mam inne wielkie marzenie,które mi się spełniło. Zagrałam w moim ulubionym programie Jaka to melodia? już 4 razy. A dawniej byłam bardzo nieśmiała, miałam lęk przed występowaniem publicznym, nawet w szkole na recytacji wierszy czy innych prezentacjach. Ale to marzenie było tak silne, że najpierw spróbowałam się oswoić z samym studiem, więc zaczęłam chodzić na statystowanie do tego programu, potem poznałam ekipę programu, poznałam Roberta Janowskiego,który jest dziś dla mnie kimś bliskim i sama czasem nie umiem w to uwierzyć, ale pomógł mi przezywciężyć lęki i kompleksy, Aż później zdecydowałam się pójść na eliminacje i dostałam się. Teraz tylko chciałabym wygrać 10 tysięcy w programie :) i pracuję nad tym od kilku lat, przygotowuję się, słucham muzyki, nagrywam odcinki, pomagają mi znajomi - inni zawodnicy, z którymi się zaprzyjaźniłam, Także nie ma rzeczy niemożliwych i warto wierzyć w marzenia. A tym, którzy nie wierzą, polecam książkę Martyny Wojciechowskiej "Przesunąć horyzont".
Naprawdę byłaś w "Jaka to melodia"? Kurczę, bardzo możliwe, że Cię widziałam, bo od czasu do czasu oglądam ten program. Naprawdę miło jest słyszeć, że spełniłaś swoje marzenie i to naprawdę wymagało od Ciebie sporo odwagi. Życzę wygranej! Choć to na pewno nie jest łatwe, mnie czasami ludzie tak zadziwiają, jak rozpoznają utwór po kilku nutkach albo nawet i po jednej... Nawet zastanawiałam się, jak można się przygotować do takiego programu, czego słuchać. Ale da się wygrać, trzeba pewnie tylko mocno się przyłożyć do przygotowań.
UsuńKsiążkę "Przesunąć horyzont" mam na liście "chcę przeczytać". Nawet widziałam ją w jakiejś bibliotece, więc może uda mi się wypożyczyć. :)
Dziękuję za taki długi komentarz i pozdrawiam ciepło.
Tak byłam :) Pisałam o tym na blogu, ale pewnie wtedy byłaś za oceanem ;) Lubię te chwile, kiedy czuję, że moje wielkie marzenie spełnia się. Czytam Twoje relacje z USA i czuję,że byłaś tam pewnie tak samo szczęśliwa, jak ja w studiu nr 5 na Woronicza w Warszawie :) Każdy ma swoje miejsce na Ziemi :)
UsuńMyślę, że aby wziąć udział w tym programie trzeba być osłuchanym dobrze. Ja od dzieciństwa dużo słucham muzyki i kocham muzykę. A i w miarę mam dobry słuch, potrafię rozpoznać utwór..ale w programie są inaczej zaaranżowane, więc trzeba oglądać program codziennie. Wszyscy zawodnicy regularnie oglądają, robią listy piosenek z każdego odcinka, piszą podpowiedzi do 3 rundy - ja też mam 2 zeszyty do moich "Melodyjnych" notatek ;D w domu podczas oglądania programu potrafię dużo odgadnąć. Największym moim wrogiem tam jest moja własna trema. No i refleks jeszcze muszę poćwiczyć. Ale będę to robić. :D chce kiedyś wygrać dużo pieniędzy, bo czuję się na siłach :). "Przesunąć horyzont" bardzo mi pomogła ponieść się w pewnej trudnej chwili w życiu i nie zapomniałam o moich marzeniach, tak jak Martyna. Ona tam pisze o tym, że każdy człowiek ma swój Everest. Czyli taki szczyt marzeń, nie koniecznie dosłownie w postaci tej góry, ale coś, co chciałby spełnić a jest trudne do osiągnięcia (ale możliwe).
Lubię pisać długie komentarze, akurat wczoraj miałam czas by nadrobić zaległości blogowe.
Zazdroszczę Ci tego wyjazdu! Muszę się zmotywować i po obronie wybrać się na europejską wycieczkę :)
OdpowiedzUsuńWow. Gratuluję spełnienia marzenia. Mnie do Nowego Jorku nigdy nie ciągnęło. Owszem, fajnie byłoby zobaczyć te wszystkie drapacze chmur, ale świat szklanych budynków i wysokościowców nie jest dla mnie. Zdecydowanie wolę gęstą i dosyć niską zabudowę miast europejskich - stare kamienice, rynki z wiekowymi ratuszami, stara kostka brukowa, którą wyłożone są ulice... Ah, do dziś jestem zakochana w stolicy Czech. :p Z drugiej strony, oczywiście, gdybym dostała szansę wyjazdu do NY, skorzystałabym z niej. Nawet jeśli kosztowałoby mnie to bardzo dużo. ;) Saro, podziwiam Cię za Twoją odwagę spełnić marzenie. Jesteś naprawdę niesamowitą osobą!
OdpowiedzUsuńDziękuję, ale bez przesady, jestem zwykłą osobą, tylko bardzo zdeterminowaną :D
UsuńJa też uwielbiam europejską architekturę i zakochałam się w Pradze, ale Nowy Jork to zupełnie inny świat, który również chciałam zobaczyć na własne oczy. :) Tam wszystko jest takie duże, takie wysokie...
Nareszcie mam czas, aby się tu rozpisać :D Już wcześniej na bieżąco śledziłam Twoje posty ze Stanów a teraz chętnie się wypowiem. Po pierwsze gratuluję 400. posta! Po drugie spełnienia marzeń! Jeszcze w gimnazjum i części liceum Nowy Jork był jednym z moich największych marzeń, jednak później zmieniły się moje priorytety i zaczęły mnie interesować nieco inne kierunki podróży, np. Nepal i przez to Nowy Jork przesunął się gdzieś dużo dalej na tej liście marzeń. Jednak pewnie zachwyciłby mnie tymi wysokimi budynkami, bo w sumie to właśnie ta część intrygowała mnie kiedyś najbardziej. Szkoda, że Empire State Building widzieliście tylko zza szyby! Jeszcze raz gratuluję! :)
OdpowiedzUsuńCo do moich spełnionych marzeń, to trochę ich już mam, ale najbardziej dumna jestem z magisterki i mojego rudego kota. Moje podróżnicze marzenia jeszcze czekają na realizację, bo do tej pory chyba najmilej z podróży wspominam wypad do Wilna oraz podróż promem do Szwecji.
Dziękuję bardzo! :)
UsuńMyślę, że w tym roku, podczas swojej podróży, zrealizujesz niejedno marzenie. :)
Cieszę się, że Twoje marzenie Saro się spełniło i życzę realizacji kolejnych marzeń :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję!
UsuńOh, a te stworki tak przyjemnie na zdjęciu wyglądają :p
OdpowiedzUsuńMam mnóstwo marzeń i wiem ,że się spełnią! Nawet podróż kosmiczna podróż! Marzenia dodają sił i urozmaicają życie :)
To prawda. :D Życzę Ci, by się spełniły!
UsuńJa w ogóle nie rozumiem ludzi, którzy odpuszczają i nie spełniają marzeń... Oczywiście mówię o tych realnych. To, że spełniłaś swoje marzenie, świadczy tylko o tym, że jesteś ambitna i nie spoczywasz na laurach!
OdpowiedzUsuńEch, tak to jest z elektroniką, zawsze psuje się w niewłaściwym momencie! Dobrze, że potem się naprawił, no i że mogłaś liczyć na współtowarzyszy wyprawy. Szkoda, że nie mogliśmy popłynąć, aby zobaczyć bliżej Statuę, jednak plus, że chociaż tak mogłaś ją zobaczyć. Tak, prawda, budynki cudownie odbijają się w szkle. W ogóle wszystkie te budynki są takie fascynujące... Times Square <3 Te żółte taksówki, normalnie jak kadr z filmu :D!
WIesz co? Dzięki Tobie chyba zakochuję się w Nowym Jorku :).