Nigdy nie sądziłam, że minimalizm
i chęć niepomnażania rzeczy będzie powodowała problemy. A problemy przyszły
wraz ze świętami.
W ostatnich latach zdałam sobie
sprawę z wielu rzeczy (rzeczy!). Brzmi to górnolotnie. Zrozumiałam po prostu,
ilu przedmiotów nie potrzebuję i uświadomiłam sobie, co jest moim priorytetem w
życiu, jakie są moje cele.
I przyszedł w końcu taki czas,
gdy stało się to problemem. Kiedy ludzie pytają mnie, co chcę na święta,
odpowiadam, że nic. Bo nic nie potrzebuję. "No, ok, ok, nic nie potrzebujesz,
ale czasami chcemy rzeczy, których nie potrzebujemy." Hm, chyba już z tego
wyrosłam.
Przeglądam gazetki z różnych
sklepów, oglądam reklamy. I nawet gdy w pierwszym momencie pomyślę: "O, fajnie
byłoby to mieć", to już po chwili przychodzi refleksja: "Ale po co? Przecież ja
tego nie potrzebuję. Do tej pory radziłam sobie bez tego, to po co wydawać na to
pieniądze? Po co mnożyć rzeczy?" Zdaję sobie sprawę, że dla wielu może być to
dość radykalne podejście. Ale wierzcie mi, to prawdziwa ulga zrozumieć, że nie
rzeczy czynią nas szczęśliwym.
Nie jestem żadną fanką gadżetów.
Uwielbiam ideę slow fashion i nie kupuję ubrań, jeśli ich nie potrzebuję. Poza
tym jest mnóstwo innych rzeczy, których nie potrzebuję. I co tu mi kupić w prezencie?
To prawdziwy kłopot dla moich najbliższych.
Ja sama stałam się miłośniczką
dawania i otrzymywania podarków doświadczeniowych. Chodzi tutaj głównie o wszelkiego
rodzaju vouchery i bony, które pozwolą osobie coś przeżyć. Mam tu na myśli
kupony do SPA, kina, teatru, kawiarni, restauracji, escape roomu, vouchery na
lot, podróż. Z takich prezentów cieszyłabym się najbardziej. Jednak nie wszyscy są zwolennikami
takich podarków. Moich rodziców chyba powoli przekonuję do tego, że prezent
świąteczny wcale nie musi oznaczać materialnej rzeczy, czegoś, co muszę mieć,
wziąć do ręki.
Z moją przyjaciółką w tym roku
postanowiłyśmy, że zamiast dawać sobie coś w prezencie, po prostu wybierzemy
się razem do parku trampolin. Czyli de facto podarujemy sobie coś
najcenniejszego – czas. Założę się, że będziemy się świetnie bawić i na pewno
lepiej zapamiętamy wizytę w jump arenie niż to, że dałybyśmy sobie jakiś
przedmiot.
Dobra, ale co jeśli ktoś naprawdę
chce sprawić drugiej osobie coś materialnego? Jestem za tym, żeby była to
rzecz, której dana osoba faktycznie potrzebuje, np. torebka, bo jej obecna jest
już stara i zniszczona. Albo żeby było to coś związanego z pasją danego
człowieka.
Do Bożego Narodzenia został niecały tydzień. Moi rodzice nadal pytają mnie, co chcę na święta. A ja uparcie
odpowiadam, że voucher do ryanaira. Rodzice: "Dobrze, dobrze, ale co poza tym?" Cóż,
to mi wystarczy. Podarować komuś podróż – #najlepiej. Na 25. urodziny Maciek
otrzymał ode mnie taki bon na bilety lotnicze. Coś mi się wydaje, że się
cieszył.
Jestem ciekawa, jakie jest Wasze
zdanie na temat prezentów w postaci voucherów. Czy Wy też macie problem z
odpowiedzeniem na pytanie: "Co chcesz na święta?"
Życzę Wam, żeby ten ostatni
tydzień przed Bożym Narodzeniem upłynął w jak najmniej stresującej atmosferze!
Sara
PS Ja prezenty kupiłam już
miesiąc temu. ;)
Bon na bilety lotnicze to świetny prezent! Ja natomiast mogłabym nie dostawać nic poza książkami :))
OdpowiedzUsuńVouchery są genialne. Przynajmnie masz pewność, że osoba obdarowana sobie cos wubierze, a nie glowisz się wcześniej czy trafisz w jej gust czy nie.
OdpowiedzUsuńTez prezenty kupiłam około miesiąca temu.
Pozdrawiam :)