To
zabrzmi okrutnie, ale gdybym nie wygrała biletów na prom Stena Line, zapewne sama nie zdecydowałabym się na taką wycieczkę. Dobrze więc, że udało mi się zdobyć nagrodę, bo… Karlskrona bardzo mnie zaskoczyła, jest naprawdę malownicza i przywiozłam z niej
piękne wspomnienia.
W
poprzednim poście opowiadałam Wam, jak minęła podróż promem. Do terminalu w
Karlskronie dopłynęliśmy o 7:30. Zostawiliśmy walizkę w skrytce bagażowej,
kupiliśmy bilety całodzienne w automacie i udaliśmy się w stronę autobusu. Ważne jest
to, że w Szwecji zawsze wsiadamy do pojazdu przednimi drzwiami. Podróż do
centrum nie trwała zbyt długo, ok. 20 minut. Wysiedliśmy na przystanku
Karlskrona Centrum i ruszyliśmy na podbój miasta. Miasta, które jeszcze spało.
Było cicho, rześko i bardzo przyjemnie. Na palcach jednej ręki mogliśmy
policzyć ludzi, których spotkaliśmy po drodze. A naszym pierwszym punktem na liście "must see" był
rynek, na którym znajdują się trzy zabytki – Ratusz oraz Kościół św. Trójcy i Kościół Fryderyka. Świątynie wydawały się dość zaniedbane. To ratusz
prezentował się najładniej spośród tych trzech budowli. Chwilę pokręciliśmy się
po placu, na którym akurat rozkładały się niewielkie bazarki, i ruszyliśmy dalej.
Piechotą
udaliśmy się do drewnianego Kościoła Admiralicji oraz położonego nieopodal Bastionu Aurora. Mój brat nie miał ochoty na oglądanie świątyni z bliska, a
szkoda, bo czytałam, że tuż obok stoi figurka Matsa Rosenboma. Nam jednak nie
dane było się z nim przywitać. Usiedliśmy więc przy bastionie, by podziwiać
morze. Nadal było cicho i bezludnie, nie wybiła jeszcze 9.
Powolnym
spacerkiem udaliśmy się w stronę portu, z którego odpływają bezpłatne promy na
wyspę Aspo. Kolejny ruszał o 9:30. Promy te wyglądają jak platformy. Przewożą
zarówno samochody, jak i pasażerów pieszych. Rejs trwał około 25 minut.
Podziwialiśmy okoliczne wysepki – Karlskrona położona jest aż na 33 wyspach,
więc było co oglądać. W końcu dotarliśmy do wyspy. Spacer po Aspo będę
wspominać jako jedną z najmilszych części tej wycieczki. Znów było bardzo cicho
i spokojnie. Wyspa słynie z typowych szwedzkich domków. Szliśmy więc wąską
asfaltową drogą i chłonęliśmy atmosferę Aspo. Nie mieliśmy żadnej mapy, po
prostu spacerowaliśmy. W końcu dotarliśmy do największej atrakcji wyspy,
czyli zamku. Wstęp jest darmowy. Wokół nie było żywej duszy, zajrzeliśmy więc we wszystkie zakamarki twierdzy położonej nad brzegiem morza. Chodziliśmy po pomostach, kazamatach i
wzgórzach, a wiatr układał nam włosy. Widoki były bajeczne.
Chcieliśmy
wracać promem o 12:30, więc ruszyliśmy w drogę powrotną tą samą trasą. Gdybyśmy
mieli więcej czasu, moglibyśmy obejść wyspę dookoła. Właściwie to mieliśmy czas,
ale chcieliśmy zostawić trochę sił na dalsze zwiedzanie Karlskrony.
Po
rejsie promem udaliśmy się do Muzeum Marynarki Wojennej. Dla wielu osób może to
być genialna atrakcja, widać, że w wybudowanie tej instytucji włożono mnóstwo
pracy i pieniędzy. Nas jednak ta tematyka w ogóle nie interesowała, przez
muzeum więc przeszliśmy, zatrzymując się jedynie przy bardziej interesujących
okazach. Zajrzeliśmy do łodzi podwodnej, pograliśmy na interaktywnych tablicach,
weszliśmy do tunelu i… tyle. Gdyby ktoś chciał, mógłby spędzić w Marin Museum cały dzień. My jednak woleliśmy podziwiać naturę.
Stwierdziliśmy jednak, że najpierw przydałoby się coś zjeść. W muzeum można skorzystać z bufetu, ale kosztuje to od 90 do 120 SEK. Poza tym Dawidowi nadal wszystko śmierdziało rybą po wykwintnej kolacji na promie. Zdecydowaliśmy się więc na… McDonalda. I tu całkiem niezła historia. W 2019 roku zamknięto McDonalda znajdującego się w centrum Karlskrony. Udaliśmy się więc autobusem do jedynego pozostałego fast foodu. Jakie było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że położony jest on na wylotówce z miasta, tuż obok stacji benzynowej… Na początku nie wiedzieliśmy nawet, jak przejść przez ruchliwą szosę. W końcu znaleźliśmy podziemne przejście. W McDonaldzie spotkało nas parę zdziwień – począwszy od braku elektronicznych stanowisk do zamawiania, skończywszy na dozowniku do keczupu. Zjedliśmy i… wróciliśmy do centrum. Naszym kolejnym celem była dzielnica kolorowych domków - Björkholmen. Wcześniej na jednym z blogów wyczytałam, na jakiej ulicy jest ich największe zagęszczenie. Tym największym zagęszczeniem okazały się trzy domki stojące obok siebie…
Pstryknęliśmy kilka zdjęć i wróciliśmy w okolice przystanku autobusowego. Znajdowała się tam bowiem marina i… tajemnicza wyspa. Prowadziła do niej drewniana kładka, położona między szuwarami. Weszliśmy. Po chwili znaleźliśmy się na bezludnej wyspie - Stakholmen. Towarzyszyły nam cudowne widoki m.in. na białe domki na Brändaholm.
Stwierdziliśmy jednak, że najpierw przydałoby się coś zjeść. W muzeum można skorzystać z bufetu, ale kosztuje to od 90 do 120 SEK. Poza tym Dawidowi nadal wszystko śmierdziało rybą po wykwintnej kolacji na promie. Zdecydowaliśmy się więc na… McDonalda. I tu całkiem niezła historia. W 2019 roku zamknięto McDonalda znajdującego się w centrum Karlskrony. Udaliśmy się więc autobusem do jedynego pozostałego fast foodu. Jakie było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że położony jest on na wylotówce z miasta, tuż obok stacji benzynowej… Na początku nie wiedzieliśmy nawet, jak przejść przez ruchliwą szosę. W końcu znaleźliśmy podziemne przejście. W McDonaldzie spotkało nas parę zdziwień – począwszy od braku elektronicznych stanowisk do zamawiania, skończywszy na dozowniku do keczupu. Zjedliśmy i… wróciliśmy do centrum. Naszym kolejnym celem była dzielnica kolorowych domków - Björkholmen. Wcześniej na jednym z blogów wyczytałam, na jakiej ulicy jest ich największe zagęszczenie. Tym największym zagęszczeniem okazały się trzy domki stojące obok siebie…
Pstryknęliśmy kilka zdjęć i wróciliśmy w okolice przystanku autobusowego. Znajdowała się tam bowiem marina i… tajemnicza wyspa. Prowadziła do niej drewniana kładka, położona między szuwarami. Weszliśmy. Po chwili znaleźliśmy się na bezludnej wyspie - Stakholmen. Towarzyszyły nam cudowne widoki m.in. na białe domki na Brändaholm.
Zobaczyliśmy
wszystko, co mieliśmy w planach, do promu pozostało jednak trochę czasu.
Wróciliśmy więc do centrum, by zjeść deser. Szukaliśmy lodziarni. W pewnym
momencie zauważyliśmy bardzo długą kolejkę. Jak się okazało, prowadziła ona do lodziarni serwującej ogromne gałki i oferującej wiele smaków. Wypisano je w
języku szwedzkim, więc przetestowaliśmy nasze zdolności lingwistyczne. Gałki
faktycznie były bardzo duże, większe niż w toruńskim Lenkiewiczu. Ciekawostką
jest fakt, że za lody zapłaciliśmy więcej niż za obiad w McDonaldzie…
Pod
wieczór pogoda nieco się popsuła, usiedliśmy więc na chwilę w kawiarni, a
później udaliśmy się na terminal.
Karlskrona
ogromnie mnie zaskoczyła. Bardzo spodobał mi się spokój i panująca w miasteczku
cisza. Najwięcej ludzi spotkaliśmy zdecydowanie w Muzeum Marynarki Wojennej, w
innych miejscach niekiedy przez dłuższy czas nie widzieliśmy nikogo. Na pewno warto
odwiedzić Karlskronę dla widoków. To idealne miejsce na jednodniowy wypad. Nie
dłuższy, bo potem zapewne byście się tam nudzili.
W
kolejnych postach opowiem Wam o cenach w Karlskronie i pokażę, na co
wykorzystaliśmy wygrany voucher.
Jak
Wam się podoba Karlskrona?
Sara
Przepiękne miasteczko.
OdpowiedzUsuń