Pisałam Wam już o moich najgorszych pracach, a także o wymarzonych zawodach. Dzisiaj postanowiłam zrobić przegląd moich wszystkich dotychczasowych zatrudnień i zajęć. Z niektórych miejsc wyrzucano mnie zaledwie po trzech godzinach, z innych sama odchodziłam po trzech dniach, z kolei część z nich nadal stanowi element mojej codzienności.
Zawsze czułam dużą potrzebę niezależności i szybko chciałam zarabiać własne pieniądze. Gdy tylko skończyłam 15 lat, rozpoczęłam swoją pierwszą pracę – rozdawałam ulotki. Musicie przyznać, że to zdecydowanie gorszy marketingowy chwyt niż np. reklama wielkoformatowa – nie da się ukryć, że billboardy bardziej rzucają się w oczy, a ulotki często wyrzucamy zaraz po otrzymaniu. Tę moją pierwszą wyczekiwaną pracę straciłam po… trzech godzinach. Miałam rozdawać ulotki przez cztery, ale gdy przyszłam po kolejną partię, pani uznała, że robię to niezbyt efektywnie i mi podziękowała. Pamiętam, że było mi wtedy bardzo przykro, bo naprawdę się starałam. Nie opierałam się o kamienicę i nie siedziałam z nosem w telefonie, tylko faktycznie próbowałam wciskać te świstki ludziom. A to że oni niechętnie brali? To już nie moja wina.
Co ciekawe, nie była to moja ostatnia przygoda z ulotkami. Niestety, gdy ma się 16 lat, jest to jedna z nielicznych dostępnych form zatrudnienia. Rozdawałam więc ulotki jeszcze w kilku innych miejscach. Działo się to w czasach, gdy na godzinę płacono 5 złotych. Serio.
W swoim życiu rozdawałam nie tylko reklamowe ulotki, lecz także gazety. Było to o wiele milsze zajęcie, bo przechodnie chętnie brali coś do poczytania. Do minusów muszę zaliczyć chłód o poranku oraz palce brudne od farby. I to, że przez kilka miesięcy użerałam się z facetem, by mi za wykonaną pracę zapłacił.
Z pierwszej pracy wyrzucili mnie po trzech godzinach, za to z innej odeszłam sama i to po trzech dniach. Wszystko dlatego, że musiałam do tej roboty… dopłacać. Byłam recepcjonistką w aquaparku. Okazuje się, iż wcale nie jest to taka łatwa praca, głównie ze względu na Januszy, którzy wykłócają się o wszystko. Stwierdziłam, że nie będę dopłacać do interesu, wdychanie przez 12 godzin chloru i wysłuchiwanie komentarzy typowych Polaków też mi się nie uśmiechało, więc rzuciłam tę wakacyjną pracę.
Wcześniej wielokrotnie na blogu wspominałam o moim stanowisku w call center. Była to moja pierwsza praca po maturze. Rzuciłam ją równo po miesiącu, bo miałam dość słuchania wyzwisk. Zapraszanie ludzi na pokazy garnków to była najgorsza praca w moim życiu. Szkoda, że to znowu ludzie uczynili ją trudną do wytrzymania. Telemarketerzy są męczący – to prawda. Można się śmiać z ich formułek, można nie zgadzać się na wysyłkę zaproszenia, ale żeby wyzywać biednego człowieka, przeklinać go i straszyć prokuraturą?
Jakie jeszcze zajęcia mam za sobą? Kilkukrotnie uczestniczyłam w inwentaryzacjach – to praca raczej dorywcza, nie wyobrażam sobie wykonywać tego na co dzień. Myślę, że ocena tej formy zatrudnienia zależy głównie od tego, co liczysz. Jeśli śrubki – jesteś w czarnej d. Wydaje mi się jednak, że to niezły sposób na dorobienie sobie w wakacje.
Żeby nie było tak strasznie, wspomnę również o pracy, którą wykonywałam zaledwie przez jeden dzień, jednak bardzo miło to wspominam. Zajmowałam się obsługą konferencji. Moim zadaniem było wręczanie ludziom identyfikatorów, podawanie mikrofonu. Później mogłam się najeść i jeszcze dostałam za to pieniądze. Wiem, że wiele konferencji obsługiwanych jest przez wolontariuszy, więc tym bardziej się cieszyłam, że ja dostałam za to wynagrodzenie.
Jeśli chodzi o zajęcia długoterminowe, choć nie zawsze płatne, to przez długi czas udzielałam korków z angielskiego. Nie była to bułka z masłem, często dzieciaki dawały mi w kość, ale nie mogę powiedzieć, że nie lubiłam tego zajęcia. Zawsze cieszyło mnie przygotowywanie zadań dla uczniów. Wymyślałam kreatywne gry i zabawy, i w tym się spełniałam. Gorzej było, gdy dzieciaki przynosiły do domu słabe stopnie, bo zupełnie nie potrafiły się skupić. Wtedy obwiniałam siebie, choć nie powinnam.
Bardzo się cieszę, że mogłam już zdobyć doświadczenie w tym, co kocham najbardziej, czyli w pisaniu. Przez dwa lata moje teksty pojawiały się na portalu SpodKopca. Nie tylko tworzyłam artykuły, lecz także robiłam zdjęcia i przeprowadzałam wywiady. Obecnie dobrze wspominam ten czas, na pewno bardzo dużo się nauczyłam, poznałam trochę sław i dowiedziałam się sporo o moim mieście.
Zdecydowanie gorzej przedstawia się okres współpracy z Oto Toruń – tam zupełnie nie czułam się doceniana. I w sumie to nie wiem, czy czegoś się nauczyłam. Może robić dobre clickbajty. Ale za to zostałam zaproszona przez prezydenta na spotkanie dziennikarek z okazji Dnia Kobiet. I dostałam tę piękną czapkę ze zdjęcia.
Na koniec czas wspomnieć o pracy w Centrum Kulturalno-Kongresowym Jordanki. To moje obecne zajęcie, które bardzo lubię – tak bardzo, że napisałam o tym cały post na blogu! W końcu czy wspaniałe nie jest uczestniczenie w ciekawych wydarzeniach kulturalnych, a potem pisanie o nich?
Jak na 22 lata – jest nieźle!
A jak tam Wasze prace? Które wspominacie najlepiej, a które najgorzej?
Sara
Pracowalam dokładnie tak jak ty i dokładnie w takiej samej kolejności. Ulotki, gazety, call center,tyle że ja zapraszalam na pokazy sprzętu medycznego który miał działać na wszystko A nie robił nic :D
OdpowiedzUsuńWiększość prac, które wykonywałam w Polsce nie były fajne, na dodatek za małe pieniądze. Najgorzej wspominam call center, gdzie umawiałam na jakieś dziwne badania, a ludzie grozili i wyzywali mnie przez telefon. Także praca w sklepie odzieżowym była ciężka i tam najbardziej ucierpiał mój kręgosłup. W Holandii też podejmowałam się różnych prac i najkrócej moja kariera trwała 1,5 dnia, bo ból kręgosłupa i krwawiące dłonie nie były spełnieniem moich marzeń.
OdpowiedzUsuńOd ponad roku pracuję w sklepie internetowym i praca jest fajna, ale wiadomo są gorsze dni, dlatego też podjęłam się dodatkowego zajęcia przez internet. Jestem zadowolona z tej pracy i mam nadzieję, że kiedyś będę mogła zająć się tylko tym, bez pracy na etacie :)
Naprawdę świetnie napisane. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń